BŁOTNE ABECADŁO

wtorek, 30 listopada 2010

USTAWY O ZAKAZIE PORNOGRAFII CIĄG DALSZY

      Powodowany straszliwa odpowiedzialnością za los mojej Ojczyzny, tudzież małego kręgu moich Przyjaciół, myślę nieustannie jak los ten polepszyć — i ulegam w końcu własnym zwierzeniom troglodyty. Po nocach się we śnie moim bezsennym tułam, na lodowce wyśnione wchodzę — a i do pieczar i jaskiń ognistych też. Przychodzi poranek, a ja w jaskini i nikt dowołać się mnie nie może.
    Postanowiłem tedy kardynalnie zmienić tryb postępowania: myślenie organiczne, konstruktywne, bez oglądania się na symbole. Orły dadzą sobie radę beze mnie.

       Po kolejnej bezsennej nocy, po krzątaniu się nocnym wśród wyświechtanych idei, strzępów ksiąg, małości bezinteresownej, w cudzie ludzkiego miłosierdzia nad losem koników polnych, mrówek, żabek, porzuconych dzieci, miłości porzuconych, a więc tych Stworzeń, które Bóg stworzył, poświadczając tym samym swoją nieodpowiedzialność, a więc będąc przygotowanym na najgorsze, na zapłatę za własną ufność i niedołęstwo, głupotę i zanik uczuć wyższych, za te wszystkie cnoty otóż, mając na widoku polowanie z chartami i słysząc ogłupiały skowyt tłuszczy, która niedźwiadkowi nie przepuści, w roku tym, roku niespokojnego słońca, iluminowało się we mnie wszystko, co materią jest. Otóż i wątroba, nerki, serce bez bajpasów, z lewą komorą wypełnioną łkaniem, ale poza tym zdrowe, do czynów bohaterskich zdolne i poświęceń wielorakich, za Ojczyznę do umierania gotowe. I w tym momencie serce tak lękliwe wykazało się roztropnością i męstwem godnym serc królewskich.

       Przykłady żywotów mając zacne, postanowiłem się zapuścić w zaczarowaną krainę dóbr doczesnych. Aliści świat poszedł ostro do przodu... Internet — to słowo wywołało także we mnie dygotanie przedsionków. Siedzisz w domu, śpisz ze swoją ukochaną niewiastą, i za to wszystko złote monety, perły, drogie kamienie na konto w pewnym banku na Kostaryce się sypią. Jakże życie piękne jest.
       Oczami duszy zobaczyłem miłe memu sercu niewiasty obdarowywane przeze mnie — cóż mówię — obsypywane przeze mnie klejnotami. Suknie, bielizny z najbardziej wyszukanych materiałów, wozy ciągnięte przez strusie z dyndającymi wachlarzami, z barwnymi do szaleństwa podwiązkami... ach, te igliwie jakże przystępne i furie zapachów.

       I oto w aureoli anielskich zastępów, w przestworzach przezroczystych jak muślinowe biustonosze do skrywania gorejących piersi — w tkliwości swojej równych wiosennej burzy — w drgających światełkach deszczowych kropli, ugodziło nas wszystkich żądło pożądania. Sypialnia maleńkich istot tonęła w zielonej przestrzeni.
      Zaczęliśmy tkliwie. Nasze ciała przestały się rozpoznawać, przestały się bronić. Przemierzaliśmy krainy naszych twarzy, chroniliśmy się w naszych ramionach. Wiatr nad Wisłą tężał, pnie odginały się i zanurzały w wiślanych odmętach, zatoki spokojnej wody przyjmowały nas. Wśród wiklin, wśród piasków twego podbrzusza, wśród sieści przyjaznych zwierząt, wśród połyskującej w oddali przystani bioder twojej przyjaciółki, której szept ogrzewał moją samotność przy tobie — czujnie szemrało oko internetowej kamery.

1999
Błotniak z Bronnej Góry

MIŁOŚĆ ROŚLINY

"Tylko my się kochamy
Ty umarła - ja żywy"
(J. M. Rymkiewicz)

Moja śmierć — nie twoja
Więc nie ujrzysz oczu
Bliższej z nich
Z pochylonych świateł wstaniesz nie znużona
W żarnie krwi swój biały obraz
Ścielisz.

Moja śmierć — alabastrowa głowa
Dziś w wędrownym worku
Martwe lęgi niesie
Dziś kolczyki twego ciała wiszą już w Toledo
W sarniej klaczy usypia serca
Przełęcz.

Tu
Gdzie wszystko
Umiera na cudzysłów.

Błotniak z Bronnej Góry

sobota, 27 listopada 2010

MIŁOŚĆ ROŚLINY


"MIŁOŚĆ ROŚLINY" - ołówek i gwasz
malował Błotniak z Bronnej Góry
(obrazek ten sprzedałem paryskiemu kolekcjonerowi, i to, co tutaj widać - reprodukowane z pocztówki - jest dalekim wspomnieniem oryginału.)

środa, 24 listopada 2010

DOCINKI W ODCINKACH, CZYLI ÓSMY DZIEŃ TYGODNIA REDAKTORA "GAZETY POLSKIEJ"

PONIEDZIAŁEK
Prezydęt Bush polecił zakupić w Polsce naszą technologię budowania sławojek, której wynalazcą był premier jeszcze II RP Sławoj-Składkowski. Pierwsza eksperymentalna budowa ruszy niebawem koło Słupska. Po pomyślnych tam testach, cały obszar Stanów Zjednoczonych zostanie pokryty tymi wyrzutniami. Niech sobie różne dupki nie myślą. W związku z tym, i nie tylko z tym, proszę Waldemara Łysiaka o liczenie się ze słowami. JA tu piszę!

WTOREK
Czy wyrażam się jasno?! Bo mogę powtórzyć! A nawet powtarzać nie mam zamiaru, bo nie będę się wysilał. O wszystkim już pierwszy pisałem i ostrzegałem. Nawet o opadach śniegu w Paragwaju, którego przewodniczący parlamentu przysłał mi ostatnio ankietę do wypełnienia o polskich opadach i klęskach. Teraz ślęczy nad tym cała redakcja. Chyba nie dociera tam regularnie "Gazeta Polska". Powinni prenumeratę do budżetu zapisać. To się nazywa cięcie po skrzydłach. Taka to demokracja w tym Urugwaju.

ŚRODA
Znowu środa - jak osiem dni temu. Ach, żeby to jeszcze Magdalena bezgrzeszna w wieku poborowym była...
W Izbie Gmin rozpoczęła się debata ta, albo i nie ta, albowiem wójt gminy pod Słupskiem puścił bąka podczas posiedzenia i miał czelność zapytać Pentagon, co zamierza postawić w jego stodole. Obserwatorzy podkreślają, że była to prawdopodobnie świadoma prowokacja, mająca na celu ośmieszenie kolebki polskiej demonicznej demokracji. W Indiach bengalskie tygrysy też puszczają bengalskie wiatry, co powoduje zmiany klimatyczne na całym świecie i wprawia w osłupienie całe dawne imperium, gdzie słońce nigdy nie zachodziło. Byle polski minister obrony, zwykły polityk czy dyplomata także wiedzą, że słońce nad imperium nigdy nie zachodzi.

CZWARTEK
Grono wybitnych publicystów przysłało mi list gratulacyjny. Cieszę się podwójnie, bo to oznacza, że i Janina Paradowska korzysta z moich analiz. Najważniejsze - to pracować w gazecie od początku aż do końca.

PIĄTEK
Wyszło właśnie tak długo oczekiwane przez naszych czytelników wydanie niezależne naszej gazety. Niezależnie od tego faktu, ja sam jestem niezależny nawet od swoich niezależnych poglądów. Dlatego piszę na stronie szóstej i siódmej, i polemizuję z tym tekstem na stronach szesnastej i siedemnastej, zaś na stronie przedostatniej znaleźć można moje myśli w odcinkach, zawierające ostrzeżenia, rady i połajanki. Pyszna lektura na każde sobotnie popołudnie. Wreszcie, niezależnie od tego, na stronie ostatniej mam swój stały niezależny felieton, który moje naturalne prawo do niezależnej polemiki zapewnia. Nie mogę więc pominąć i tej kwestii, że już dawno Łysiaka ostrzegałem, iż niezależność nie popłaca.

SOBOTA
Dzień ten poświęcam zwykle na czytanie moich "Odcinków" z ostatnich lat piętnastu. Wyraziście więc widzę. Człowiek jest mniej ważny od byle żaby czy jakiegoś zawilca zwiniętego. Świat "dotknięty jest chorobą fundamentalistycznego antyamerykanizmu, stanowiącego współczesną odmianę antysemityzmu". Każdy widzi, że Boy byłby ze mnie dumny.

NIEDZIELA
Dzisiaj miałem telefon z MSZ. Mam zostać ambasadorem naszej prowincji w stanie Texas. Na wszelki wypadek uczę się nazw dni tygodnia po angielsku i podczas codziennego treningu anglezuję z wyczuciem na moim dyplomatycznym, choć dotkniętym dychawicą koniu na biegunach. Nie widzę jednak nikogo, kto by mnie w redakcji zastąpił. Muszę podjąć świadomy trud. Może mi Wierzbicki z Isakiewicz pomogą. Liczę że Sakiewicz też, ...bo przecież dzieli ich tylko jedna litera.

MONDAY
All rights reserved - czyli - nakład kontrolowany.

Wasz Oldboy
Z Loży

17 sierpnia 2007

Błotniak z Bronnej Góry

MAŁY TRAKTAT O KLEPKACH

      Coraz częściej klepię się w mój łeb dla sprawdzenia, czy wszystkie klepki ofiarowane mi przez teorię ewolucji znajdują się na swoich miejscach. I zaraz napotykam na zgoła trywialne podejrzenie, że postawienie diagnozy przekracza moje siły, albowiem owo przyrodzone mi i ogólnie akceptowane jako jedynie słuszne umiejscowienie moich klepek, mnie samemu wydaje się krainą tajemniczą i, dalibóg, trudną do eksploracji. Do czego więc odwołać się mam, poszukując stanu chociażby chwiejnej równowagi, jeśli i przesunięcie w moich klepkach diagnozują politycy i autorytety medialnego zagłuszania, zajmujący się zawodowo przekładaniem klepek z miejsca na miejsce w umysłach swoich bliźnich?

      Ze społecznego punktu widzenia moje klepki są niewątpliwie porozrzucane po niedostępnych dla wielu miejscach. Korzyść z tego żadna jest dla pospólstwa i klientów Jerzego Owsiaka, który szczyci się duchową wspólnotą z arcybiskupem Życińskim. Orkiestra jak orkiestra: też fałszuje i opuszcza całe muzyczne frazy, takt wybija jedną nogą - wtedy dyrygent udaje swobodną improwizację. Publika oczekuje mimo to duchowego wsparcia i poczucia wspólnoty, które otrzymuje w postaci zrelatywizowanej wersji Hostii. Stąd taka rywalizacja o rząd dusz, gdzie stroną stała się część Kościoła katolickiego.

      Dla ojców redemptorystów i, co za tym idzie, dla wielu słuchaczy Radia Maryja, też będę podejrzany, bo o Powstaniu Warszawskim mam zgoła odmienne pojęcie.
Dla środowiska "Gazety Polskiej" także jestem nie do przełknięcia, bo mógłbym się nierozważnie rozpisać o niektórych jej autorach i redaktorach ze szczególnym uwzględnieniem redaktora Jacka Kwiecińskiego, od lat starającego się mozolnie wykrztusić kilka zdań powiązanych z myślami, która to męka napełnia mnie prostodusznym współczuciem. Chyba ten sam rodzaj współczucia olśnił też Waldemara Łysiaka, bo i on spalił się w tej jasności i zniknął, co ilustruje dobitnie tezę, iż gorszy publicysta, pisarz lub artysta wypiera lepszego, przynajmniej docześnie.

      Pozbycie się więc Waldemara Łysiaka z "Gazety Polskiej" zdaje mi się nie lada wyczynem, świadczącym nie tylko o potędze myśli, ale i o ich niezauważalnym braku. Co prawda ks. Isakowicz-Zaleski od razu wskoczył na Łysiakowe miejsce, które powinno teraz raczej świecić wstydliwą pustką w żałobnej ramce, ale przecież musi sobie zdawać sprawę, że i najbardziej dostojna i czcigodna sutanna Łysiaka nie przykryje. Już to przecież sam Belzebub, ufny w swoją moc, Łysiaka chciał czapką nakryć, a czapeczka ta, uszyta na miarę główki redaktora "Gazety Ukradzionej Polanom", nazbyt kusą się niestety okazała i plagiatu z dóbr literackich Kornela Makuszyńskiego udowodnić Łysiakowi nie zdołała, sama wpadając w pułapkę zastawioną misternie przez grafomańskiego - jak orzekł redaktor Michnik - autora.
      Po takim choćby wydarzeniu swąd siarki długo jeszcze pozostaje i trza najpierw złego ducha odpędzić, a nie szturchać kijkiem przebywającego w Urugwaju Polaka i na jego widok znak krzyża czynić, proszę Księdza! Sól na progu radzić rozsypywać małym jest wydatkiem i dlatego substancja ta właściwości swoje w czynieniu egzorcyzmów szybko traci.

      Piotr Lisiewicz z kolei, także redaktor owej gazety, pisze godny wsparcia szkic o zapomnianym poecie Stanisławie Balińskim, ale obok jego wiersza umieszcza jako ilustrację zdjęcie, na którym rozpoznaję  Jerzego Kuncewicza z małżonką swoją Marią Kuncewiczową. Nijak się to ma do tekstu o poecie, lecz niezborność tę składam na karb moich poprzestawianych klepek.

      Tak więc, jeśli już ktoś dotarł żmudnie aż do tego miejsca w dociekliwym czytaniu, musi również nabrać przeświadczenia, graniczącego z pewnością, o moich poprzestawianych klepkach i zaraz potem odesłać mnie powinien na jedynie pozbawione fałszywego wstydu łamy tygodnika "NIE". Skazany tedy w imieniu Rzeczypospolitej na męki piekielne u redaktora Urbana, mam tylko jedno wyjście. Otóż będę wykuwać moje facecje i dyrdymałki w granicie, co wprawdzie zajmie mi sporo czasu, ale też do większej zwięzłości zmusi, a wiedzę kamienia o naturze ułomnej Lechistanu wzbogaci i przyszłym badaczom dziejów kolejnych Rzeczypospolitych zajęcie zapewni. I tylko moja wiedza o stanie moich klepek zostanie wstydliwie przemilczana.
      Ażeby więc zaprotestować przeciwko tej nieprawości, ażeby zmierzyć się z własną legendą, już teraz napiszę list otwarty do Papieża, posiłkując się znanymi kanonami. Wprawdzie tutaj moja sukienka duchowa ubogą jest, kontusz też z trupa zdarty, ale granice śmieszności przesuwają się wciąż w królestwie króla Ubu.

      Klepka za klepkę, rzepka za rzepkę, i jeszcze coś na przyczepkę...
Tego nie da się ani znieść, ani przepić.

10 sierpnia, Roku Pańskiego 2007

Błotniak z Bronnej Góry 


 malowała Błotniaczka

STAWISKO

Pamięci Jarosława Iwaszkiewicza

Przedwiośnie
Wiatr suchy i resztki śniegu
Rankiem słońce i koń
Przebiegający po dachach
Koń w sitowiu, stojący na drodze
Chłopiec z perkozem
Znieruchomiały.
 

Nie wiedzał, a przecież oczy jego widzę
"Koń mnie uniesie przez głębię"
Schylona głowa wsparta na cienkiej lasce
W coraz dalszej podróży.
 

A u nas, w Polsce
Zmarznięte jeszcze leżą łąki, stawy
Przywarły do okiennic
Mchy kładą się na Twojej piersi
I zimne wieczory
Twoje oczy zwilgotni poranna warga zajęcza.
Oddech będzie lekki i łagodny
A słowa zaczną wygrzebywać się z piasku
I już nigdy nie staną
W pałacu kamiennej straży.
Alejką, w kamiennym parku
Pójdziesz na Ukrainę
Szymanowski w tło stepu
Wbiegnie
W dużym pokoju zobaczysz po raz pierwszy
Czarną nogę fortepianu
Przynajmniej jedno lato
Spędzisz w Nohant.
Tak wiele Cię czeka
W tym życiu.
Idź więc wolno.
 

Na tej mapie
Rozpoczął to, czego nie zakończył
A co zawsze chciało stać się poezją.


2 marca 1980

czwartek, 4 listopada 2010

OJCZYZNA

Rozpięty na widnokręgu zagadkowych płócien
Patrzysz martwymi oczami na nasze obolałe schronienia
Na zaciemniałym lotnisku mojego i twojego kraju
Nieustanny monolog defilady.


Błotniak z Bronnej Góry

środa, 3 listopada 2010

PIERWSZA KADROWA

      Marszałek ...Putra to jedna z galionowych figur PiS-owskiej Wielkiej Armady, kanonier podlaskiej dłubanki tak umysłowo napiętnowany przy owej dłubaninie, że i gesty obu rąk mające unieść tę napuszoną nicość są jak instrument, który z powagą oświadcza, iż będzie grać sam. To już moje myszy grają piękniej na fortepianie biegając po strunach i zamieniając go w harfę. Tymczasem jegomość Putra chce za wszelką cenę podtrzymać swoje o sobie złudzenia na koszt podatników i innych podmiotów biorących udział w hipnotycznym seansie. 
      Otóż takie właśnie medium zapraszane jest ochoczo do wprowadzania w stan hipnozy nadwiślańskiego pospólstwa, które z tego stanu wyjść o własnych siłach najwyraźniej nie potrafi, lub też - o zgrozo - potrzeby nie widzi. I to jest bezsprzecznie triumf rezackiego sierpa mediów, organizującego tę demoniczną zabawę ludową. Głowa Putry tyleż jest wprawdzie warta, co jego sumiaste wąsy - nawet odcięta nie przestaje gadać i zaraz odrasta - ale nawiedza mnie podejrzenie, że w związku z tą sytuacją, kapitan tego okrętu wykonuje sam wszelkie funkcje przy nawigacji, refowaniu żagli, myciu pokładu i sterowaniu. Lata więc zdyszany po pokładzie, po rejach, koło sterowe Putrą podpiera, sekstant w zmęczonych dłoniach utrzymać próbuje i Gwiazdę IV RP namierzyć się stara w publicznej opinii.
       Użycie więc swego byłego ministra Janusza Kaczmarka jako kotwicy, mającej zatrzymać tę PiS-owską brygantynę w dryfie na skały, zdaje się należeć do takiego arsenału środków medialnego przymusu: głębokość wody jest tu nazbyt wielka, aby kotwica nie płynęła razem z okrętem. Ale, zakładając najlepszą wolę, cóż ma począć kapitan tego okrętu, kiedy nawet i na innym członku załogi oprzeć się nie może, bo mu ten zorganizuje powtórnie wybory prezydenckie Misis Hajki Prezydęt-Walczik. I jeszcze rozbrajająco się usprawiedliwi, że został tylko do takiego zadania w przeszłości wynajęty. Boże, spuść nogę i kopnij!
       Może więc kapitan tej brygantyny taki zamysł ma, aby okręt o skały rozstrzaskać, w nadziei pozbycia się tego balastu podśmierdujących gadających głów, toczących się bezwolnie po pokładzie, zapełniających ładownię, wykonujących nieudolnie obowiązki puszkarzy i niezłomnej załogi zdolnej jakoby do abordażu?
       A tu wieść gminna niesie takie oto przesłanie, że wystarczy tylko tego dżina Kaczmarka do butelki z powrotem wsadzić, dobrze zakorkować i nalepki ostrzegające umieścić. I tu wysuwany na pierwszy plan jego brak lojalności zdawałby się wieść tę potwierdzać. Ale co zrobić i z innym szeptanym scenariuszem, który wśród Błotniaków w formie nikczemnej propagandowej ulotki rozrzuciły wraże siły?

       Otóż ta wieść niesie, że lojalność Kaczmarka skończyła się w momencie, gdy bez skrupułów zamieniono go w tę kotwicę i na stos ofiarny wrzucono jego głowę zamiast ... Głowy Prezydenta. No, bo jeśli pan Prezydent tak hołubił jedynego, zasługującego w Polszcze na zaufanie i szacunek biznesmena, który z taką łatwością od stolika poprzedniego prezydęta przeszedł suchą nogą na pokład IV RP; kiedy Pierwsza Dama kołysała na falach prestiżowego katamarana, to i cały dwór wsłuchiwał się w tę kołysankę, interpretując jej przesłanie zgodnie z tradycją podobnych układów za prezydętury Aleksandra Aparatczyka I. Trudno więc mieć do Kaczmarka pretensje, że znalazł się w niewygodnym rozkroku, między lojalnością do Rzeczypospolitej a lojalnością do osoby Prezydenta. Jako dworak on zwyczajnie odczytywał z ust swego pryncypała nie wypowiedziane życzenia, analizując także jego gesty. Wynurzenia zaś Lecha Kaczyńskiego i towarzyszące temu wzruszenie, jaką to łaskawą uwagą obdarzył go ów biznesmen, gdy nic nie znaczył politycznie, wypada uznać za szczególną łatwowierność lub niewybaczalny błąd. Potwierdził tym samym pan Prezydent moc zniewalającego uroku burżuazji, w którego blasku nie tylko pospólstwo chciałoby się ogrzać i przy wspólnym stole posiedzieć. I nikt tam nie chce patrzeć w oczy Fortunie, wydartej zwykłym śmiertelnikom mimo ich potu i łez. Pan Prezydent wydaje się na taki splendor wyjątkowo nieodporny.

       Tak więc premier RP jest w trudnej sytuacji. Ale mając 40 dział z lewej i 40 dział z prawej burty, może  tymi głowami działa nabić, lonty zapalić, oddać salwę choćby na wiwat i powtórzyć w razie potrzeby. To statek zachować może pozwoli.
       A potem ja, Admirał Błot Poleskich, wtaplam się na pokład i wszędzie swojskie błotko rozniosę, co by wszystkim pracę zapewnić i należytej dbałości o dobro wspólne nauczyć.
       Tylko co zrobić z Głową Prezydenta?

wrzesień 2007

PLĄSY NA TARCZY

      Nawet zastępy totumfackich publicystów starających się tak rozważnie dobierać słowa orzekło, że tarcza — jak sama nazwa wskazuje — służy do obrony, a więc — jak sama nazwa wskazuje — do obrony słusznej.  Mój zabieg rozbudowania nieco głosów tego chórku wydaje mi się na tyle usprawiedliwiony, że nie tylko o samo semantyczne znaczenie tarczy idzie.

       Otóż nie znam z Historii żadnej armii, która posługiwała się samymi tarczami, z czego wynika oczywisty wniosek, że tarcza nie jest defensywnym narzędziem obronnym, ale jak najbardziej ofensywną bronią do osłonienia siebie po to, aby zadać przeciwnikowi cios dotkliwy. Zmuszenie go przy pomocy samej tarczy do uległości, czyli poddania się, naturalnie też wchodzi w rachubę, ale w szczęku bitewnym zdarzało się relatywnie rzadko. Wynika z tego następny słuszny wniosek, że tarczy potrzebny jest przede wszystkim miecz. I tutaj konstrukcja nasza przemyślna dotychczasowej definicji tarczy bierze w łeb. Dla podtrzymania jednak ducha walki posługujemy się przeto owym, tak obciążonym pamięcią nieudanych powstań i bitew heroicznym zawołaniem: Z tarczą lub na tarczy! Okazuje się wtedy, iż na tarczy — bywało — niesiono poległego wojownika, który nie sprostał umiejętnościom, przebiegłości lub przewadze liczebnej nieprzyjaciela. Funkcja więc obronna tarczy staje się co najmniej połowiczna, skoro tarcza może służyć za katafalk, a staje się jeszcze mniejsza, gdy decyzja o użyciu tarczy zależy od obcego wodza prowadzącego własne wojny i uwikłanego we własne konflikty — czego nie powinien negować w publicystycznym ferworze nawet nasz rodzimy Koziołek Matołek, bo stanowić to może obrazę jego rozumu, który on sobie tak ceni.

       Do czego więc w istocie służyć może tarcza? Nie tylko przecież wikingowie bili w tarcze jak w bębny, chcąc zamanifestować własne męstwo i medialnym hukiem ogłuszyć przeciwnika, tudzież dodać sobie splendoru.
Celowośc otóż budowania i używania tarczy zależeć może — acz nie musi  — od spychanego coraz bardziej w zapomnienie rozumu w nadrzędnej obronie polskiej racji stanu, pojmowanej wszakże — na Swarożyca! — nie jako budowanie trójkąta Świętego Przymierza między USA, Izraelem i Rzecząpospolitą jeszcze Polską — co roi się główce prezydenckiej jejmości minister, będącej  wszak emanacją Głowy samego Prezydenta RP. Albowiem będziemy tam reprezentowani wyłącznie przez te kręgi patriotyczne, których opinie możemy bez przeszkód czytać i słuchać, a jakże, w niezależnych mediach.

       Wyrażenie więc woli o chęci spopielenia siebie, swoich dziatek i dalszej rodziny daleko przed czasem — na w miarę znośnych warunkach — wykracza daleko poza prezydenckie i ministerialne kompetencje i wymaga przynajmniej erystycznej oprawy, której zdają się nam odmawiać nie tylko wspomniane dwa urzędy. Wciskanie zaś Polanom jedynie słusznej miazgi w tym zakresie jest kopią propagowania irackiego zagrożenia nuklearnego, biologicznego i chemicznego dla całego świata, w które publicystyczne Koziołki zdawały się wierzyć bezprzykładnie.

       Tak więc w naszych rozważaniach dochodzimy do odmiany tarczy tradycyjnej: jest nią tarcza strzelecka. Tarcza ta służy — też tradycyjnie — do dziurawienia nieszczęsnych głupków nierozważnie wystawiających siebie i bliźnich na cel. Może to być też liść tarczowaty przyrośnięty nie do ogonka, lecz w środku.
Czy jednak za tym liściem skryć się można i osłonić przed armią Hunów z bliższego lub dalszego Wschodu — powątpiewają nawet ślimaki.

       Ja, pozostając przy mojej herbowej tarczy Lubicz, udaję się teraz na poszukiwania mniej oczywistego i bardziej sprzecznego wewnętrznie morału, co — jeśli Swarożyc pozwoli — może stać się udziałem także dotychczasowych miłośników gier losowych.

lipiec 2007

Błotniak z Bronnej Góry
 

 malowała Błotniaczka