BŁOTNE ABECADŁO

środa, 4 stycznia 2017

ZIMA

Najpiękniejsza z wszystkich pór roku jest w Bronnej Górze Zima. Wiele jest wprawdzie  codziennej udręki i krzątaniny – bo w śniegach i mrozie trzeba się wykazać szczególną odpornością – ale i dla wszelakich zachwyceń pozostaje jeszcze sporo miejsca. Kiedy więc śnieg zasypie Bronną Górę z kretesem, kiedy wyjazd nawet na łańcuchach nie wchodzi w rachubę, kiedy w Puszczy giną wszelkie głosy i słychać tylko szelest opadających ze śniegu gałązek, wtedy przychodzi Gandalf i na swoich rogach unosi sklepienie niebieskie. I na ten znak wychodzą z kniei ufne Zwierzęta. Albowiem nastał czas, że żaden zdefektowany homo sapiens łatwo tutaj nie dotrze.


Wszakże Zima ma tak różne oblicza. Ażeby je opisać, trzeba sięgnąć do pierwszych dziecięcych zimowych doznań. Do tych banalnych saneczek, łyżew z platkami i nart drewnianych. Do tych botanicznych ogrodów w oknach, na których kwitły lodowe zioła i kwiaty. Do tych holenderskich płócien, gdzie zamarły w lodowej scenerii oszronione gałązki i drzewa, dachy zasypanych śniegiem domostw i konne sanie, które w muzealnej sali się zatrzymały, by stać się eksponatem. – Do syberyjskich mrozów, gdzie polscy zesłańcy Syberię pokochali.
Jakże więc opisywać Zimy oblicza, gdy najpiękniejsze jest w pracowni białe płótno zagruntowane cynkową bielą, na które opadają baśniowe śnieżynki i lodowe kryształki, snuje się po płótnie tuman mgielny, szaleje zamieć, lód jeziorny huczy na przedwiośniu i trwa cisza śnieżna? A więc to, co się wydarzy, ale już bez naszego udziału, albowiem zostanie namalowane.
...Przecież i biel ma różne odcienie. Oto przemyka wśród długich cieni koń siwy. Biała jest jego oszroniona grzywa, bieleją na grudzie kopyta. W śnieżny bezkres opadają wyrwane z księgi  bajek kartki, bo w nich się Zima nieodwołalnie zaczyna.  W nich znika siwy koń i my znikamy u kresu żywota – Zima zaś trwa wiecznie tajemna.




Kiedy przed czterdziestu bez mała laty, późną jesienią, wpływałem na jezioro Wigry, szron i pływające lodowe tafle zapowiadały już Zimę. Wiele lat mocowałem się z mroźną poświatą. Mieszkałem w chatce, w ktorej temperatura spadała o poranku do – 20 stopni, a nawet i więcej. Rąbałem przeręble, by się w nich zanurzyć dla mojego przetrwania. Chodziłem w ciemności – w kopnym śniegu – osiem kilometrów do leśniczego Romotowskiego, aby jakieś sosny ze zrębów na moje ściany pozyskać. Znam tedy te puszczańskie drogi, które dzisiaj leśna biurokracja – wzorem gminnych odmóżdżonych pomysłodawców, którzy mają w swoim dorobku przywiezienie wysypiska śmieci i tysięcy ton żużlu dla utwardzenia polnej drogi, która akurat przebiega brzegiem jeziora – potrafi zmasakrować tzw. równiarką, bo jest zanadto wrażliwa na iluzoryczne wstrząsy w swoich  służbowych terenowych limuzynach. 
I nie mam dokąd pójść w proteście. Dlatego z melancholią wspominam owego anonimowego kapitana Wojska Polskiego, który w Suwałkach na ulicy Kościuszki, pośród zasp i śnieżnych korytarzy, w skromnym gabinecie, rezydował podczas stanu wojennego jako komisarz. Wysłuchał mojej skargi i wydał rozkaz. Uratowane przez niego mocarne drzewa wciąż jeszcze trwają.
Żołnierzu Rzeczypospolitej – nie tylko polska Zima na Ciebie czeka!