BŁOTNE ABECADŁO

wtorek, 24 marca 2015

POLEMISTY CZAR


W mojej wrażej publicystycznej internetowej działalności nie miałem szczęścia spotkać poważnego polemisty. A przecież dopiero takie spotkanie może wydać jakiś znaczący owoc. Kiedy my tylko sami bajdurzymy w bezpieczny sposób bez oglądania się na publikę – która wprawdzie małą ma potrzebę umysłowej gimnastyki – zbliżamy się w karkołomny sposób do mówcy wygłaszającego referat na partyjnym spędzie.
Przykładów mogę podawać wiele, ale najbardziej wyrazisty wydaje mi się jeden z bohaterów mojego "BŁOTNEGO ABECADŁA". Owóż ten przedmiot moich dywagacji nie był i nie jest w stanie zareagować w sposób rozumny na moje rzekome przeinaczenia i kalumnie, zbywając moją zachętę do polemiki lekceważącym prychnięciem, bo przecież moje teksty na takową nie zasługują i jemu zwyczajnie się nie chce, bo modlitwa za moje duchowe zboczenie zdaje się mu wystarczającym ekwiwalentem zupełnie niepotrzebnych sporów, bo słowiańscy Bogowie – o których nie ma żadnej wiedzy – nijak się mają do jego jedynego Boga, który jest jedyny i już! I pogrąża się mój bohater dalej w bezsilnej retoryce nie bacząc nawet, by w odmętach ścieków jedynie słusznej wiary, wykazać przy okazji swoją karykaturalną indolencję jako wartość nadrzędną:  czyli owo modlitewne  skrzyżowanie słupa z belką, gdzie przy pomocy nagłaśniających gadżetów i hojnej państwowej kasy, może klepać paciorki kultywując swoje dobre samopoczucie bez oglądania się na haniebne katolickie praktyki, którym udało się  – jak się sądzi w otoczeniu plebana – przykryć słowiańską tożsamość sutanną i habitem.
Tedy i duma go rozpiera w patryjotycznym na obecny czas zwidzie, że w przeszłości pogoniliśmy kota  Moskowii, która jakoby na nas napadła, więc pognaliśmy ich aż tak dotkliwie, że Kreml zdobyliśmy z marszu i mieszkaliśmy w nim przez dwa lata. (Zachowując się jak typowi okupanci – o czym zapomina wspomnieć, bo i tej wiedzy zwyczajnie nie posiada). Delikatnie więc zwracam mu uwagę, że to raczej dynastyczna drżączka Wazy i jego obłąkany jezuicki katolicyzm pospołu z Samozwańcem były przyczyną tej nieszczęśliwej pod każdym względem moskiewskiej eskapady, która  stanie się w przyszłości kamieniem węgielnym politycznej opcji deratyzacji Rzeczypospolitej. 

Kiedy więc rozprawiamy o przyczynach upadku idei polskości – weźmy i taki szczegół pod uwagę. Albowiem wychodzi mi na to, że przeciętny polski katolik, to nie tylko zdradziecki sługa kościelnego państwa, nie tylko żarliwy wyznawca propagandy Radia Maryja i czytelnik rusofobicznej Gazety Polskiego Kołtuna, nie tylko kartka wyborcza wrzucana do konfesjonału – gdzie przyjmują hołdy kolejni polityczni prałaci i ich wybrańcy – ale także, we wszelkich wymiarach, całkowicie nieprzydatna Rzplitej maniakalna struktura fanatycznej umysłowej pustki – niezdolnej do żadnego dyskursu.

(Gdybym był chrześcijaninem, zaraz bym się wyrzekł kościółkowych splendorów i watykańskiego badziewia. Wiara to przede wszystkim pokora, więc katolicy dawno już przestali być chrześcijanami, jeśli w ogóle kiedykolwiek nimi byli. Tedy z dobrego serca radzę, albowiem w naszym krótkim żywocie jakże mało mamy czasu na adekwatne decyzje, które naszą determinację w niezgodzie na unicestwienie wspomóc mogą. Dlatego religijna doktryna wydaje się być dla tak wielu wciąż jedynym skutecznym środkiem na namolne znaki zapytania. Pozostaje jeszcze  zapomniana nieco naftalina, która może – jak się nam wydaje – wyeliminować nawet mole książkowe.
A jeśli mój przyjaciel Jerzy P. – tak bardzo poszkodowany na umyśle – sądzi, że ten felieton dotyczy jego osoby, to karykaturalnie się myli. Ja opisuję tylko pewien typ umysłowości, której Jerzy P. jest dość wybitnym przedstawicielem).