BŁOTNE ABECADŁO

środa, 9 marca 2011

ŻYCIE RODZINNE PANTOFELKÓW

      Czasami można usłyszeć dość humorystyczne opinie o braku cenzury prasowej i internetowej. Najgłośniej na cenzurę skarżą się dziennikarze, których wszędzie było pełno, ale w pewnym momencie stracili posadę w gazecie, telewizji lub radiu. Wtedy to rwą włosy z głów i obwiniają cenzurę i układ o swoją zawodową degradację. Dopóki byli w innym układzie i trybikiem w systemie, dopóty cenzury nie zauważali. Celują w tym procederze także ci namaszczeni przez siebie na Prawdziwych Polaków. 
      Tak i mnie ten przenikliwy wiatr wdziera się do archiwizowanych osobistych doświadczeń i spostrzeżeń - a więc pozwala wymknąć się definicji na swawole. Aby więc nie popaść w nadmierną ingerencję w kompetencje bardziej ode mnie wytrawnych publicystów i poetów pióra, wracam w pokorze na swoją półkę spleśniałego archiwisty i opiszę tu w skrócie przypadek internetowego forum, którego patronem jest Stanisław Michalkiewicz.
      Otóż mając zagwarantowane od lat w wolnej nadwiślańskiej prasie prawo do milczenia, pisywałem tu i ówdzie w internetowym świecie, zderzając się nie tylko z głupotą, ale też z cenzurą. Po kolejnym przykrym incydencie wróciłem sobie pod skrzydełka rzeczonego publicysty, skąd wprawdzie wcześniej wygnała mnie pospolita głupawka, to przynajmniej - jak sobie myślałem - nie groziła mi cenzura, bowiem osoba patrona takie mniemanie zdawała się gwarantować.
      Wyniesiony w takich okolicznościach do zajęcia miejsca na ambonie, już na progu zacząłem sobie gaworzyć ambitnie, z świętą wiarą w moc żywego słowa. Bowiem na pokojach tych panował taki zaduch, że i jakiekolwiek próby wyrwania się z tego marazmu przez jakże drapieżnych forumowych publicystów, kończyły się zaledwie na kelnerskiej obsłudze umysłowych komiwojażerów wszelakiej maści. Tak więc podporządkowane sobie służby zagoniłem do roboty i wśród rozlicznych wątków założyliśmy  także listę największych śmieciarzy, ażeby dwupłciowe żuczki i umysłowe pantofelki same się oczyściły z zarzutów w twórczej samokrytyce, co ewentualnie sąd skorupkowy mógłby wziąć pod uwagę przy orzekaniu winy.
      I tu nie doceniłem determinacji i poczucia humoru łażących za mną i po mnie od dłuższego czasu tych pożytecznych żyjątek. Spokojnie, bez ulegania nastrojom chwili, gdy ja tkwiłem w euforii zażywania swobodnego latania na pokojach Michalkiewicza - miłującego nade wszystko wolność wypowiedzi - one sobie niespiesznie i z mściwą satysfakcją wycierać poczęły moje literki na tablicy ogłoszeń i w spisie treści tej forumowej księgi, a także w Google pl., czyli według znanego schematu strącania skazańców w tak pojmowaną Nicość. Bowiem jak kogoś nie oglądamy na co dzień w mediach, to znaczy, że już dawno nie żyje. Tym razem jednak, w wyniku zarządzonego przeze mnie śledztwa, okazało się, że zdrada ukrywa się pod samym nosem naszego wybitnego, co by nie mówić, publicysty, bowiem tak opiewana  przez autora  tajemna razwiedka, czuwa także w jego szafie, chroniąc  przy okazji kalesony swego adwersarza.  Wynajmowany zwykle do takich zadań haker, wyraźnie nie musiał się trudzić. 
      I w taki oto sposób przypomniałem sobie, że grzech pierworodny rozłożony jest  między wszystkich ludzi. A więc kiedy kneblowana i ustrojona w dziewicze szaty opozycja przygotowuje się do przejęcia wreszcie władzy, to przejmuje te same metody co ich tak  krytykowani poprzednicy. Najwyraźniej przydatny dla każdego miłościwie panującego minister policji Józek Fouche, wyjątkowa szuja, miał taką wiedzę o ułomności ludzkiej natury, że w takim przypadku natychmiast zakładał następną opozycyjną prasę i partię. I tak oglądamy sobie wciąż ten sam spektakl, tylko kukiełki się zmieniają. W tym gronie, zapewne - strach pomyśleć - pozbawiony świadomości, zasiadł też nasz znamienity publicysta Stanisław Michalkiewicz, którego pralnia świadczy usługi w zakresie  wywabiania  hańbiących płodów niektórych umysłów — ku zadowoleniu klientów. Ot, zwyczajne życie rodzinne.

27 lipca 2009

Błotniak z Bronnej Góry