BŁOTNE ABECADŁO

wtorek, 30 listopada 2010

USTAWY O ZAKAZIE PORNOGRAFII CIĄG DALSZY

      Powodowany straszliwa odpowiedzialnością za los mojej Ojczyzny, tudzież małego kręgu moich Przyjaciół, myślę nieustannie jak los ten polepszyć — i ulegam w końcu własnym zwierzeniom troglodyty. Po nocach się we śnie moim bezsennym tułam, na lodowce wyśnione wchodzę — a i do pieczar i jaskiń ognistych też. Przychodzi poranek, a ja w jaskini i nikt dowołać się mnie nie może.
    Postanowiłem tedy kardynalnie zmienić tryb postępowania: myślenie organiczne, konstruktywne, bez oglądania się na symbole. Orły dadzą sobie radę beze mnie.

       Po kolejnej bezsennej nocy, po krzątaniu się nocnym wśród wyświechtanych idei, strzępów ksiąg, małości bezinteresownej, w cudzie ludzkiego miłosierdzia nad losem koników polnych, mrówek, żabek, porzuconych dzieci, miłości porzuconych, a więc tych Stworzeń, które Bóg stworzył, poświadczając tym samym swoją nieodpowiedzialność, a więc będąc przygotowanym na najgorsze, na zapłatę za własną ufność i niedołęstwo, głupotę i zanik uczuć wyższych, za te wszystkie cnoty otóż, mając na widoku polowanie z chartami i słysząc ogłupiały skowyt tłuszczy, która niedźwiadkowi nie przepuści, w roku tym, roku niespokojnego słońca, iluminowało się we mnie wszystko, co materią jest. Otóż i wątroba, nerki, serce bez bajpasów, z lewą komorą wypełnioną łkaniem, ale poza tym zdrowe, do czynów bohaterskich zdolne i poświęceń wielorakich, za Ojczyznę do umierania gotowe. I w tym momencie serce tak lękliwe wykazało się roztropnością i męstwem godnym serc królewskich.

       Przykłady żywotów mając zacne, postanowiłem się zapuścić w zaczarowaną krainę dóbr doczesnych. Aliści świat poszedł ostro do przodu... Internet — to słowo wywołało także we mnie dygotanie przedsionków. Siedzisz w domu, śpisz ze swoją ukochaną niewiastą, i za to wszystko złote monety, perły, drogie kamienie na konto w pewnym banku na Kostaryce się sypią. Jakże życie piękne jest.
       Oczami duszy zobaczyłem miłe memu sercu niewiasty obdarowywane przeze mnie — cóż mówię — obsypywane przeze mnie klejnotami. Suknie, bielizny z najbardziej wyszukanych materiałów, wozy ciągnięte przez strusie z dyndającymi wachlarzami, z barwnymi do szaleństwa podwiązkami... ach, te igliwie jakże przystępne i furie zapachów.

       I oto w aureoli anielskich zastępów, w przestworzach przezroczystych jak muślinowe biustonosze do skrywania gorejących piersi — w tkliwości swojej równych wiosennej burzy — w drgających światełkach deszczowych kropli, ugodziło nas wszystkich żądło pożądania. Sypialnia maleńkich istot tonęła w zielonej przestrzeni.
      Zaczęliśmy tkliwie. Nasze ciała przestały się rozpoznawać, przestały się bronić. Przemierzaliśmy krainy naszych twarzy, chroniliśmy się w naszych ramionach. Wiatr nad Wisłą tężał, pnie odginały się i zanurzały w wiślanych odmętach, zatoki spokojnej wody przyjmowały nas. Wśród wiklin, wśród piasków twego podbrzusza, wśród sieści przyjaznych zwierząt, wśród połyskującej w oddali przystani bioder twojej przyjaciółki, której szept ogrzewał moją samotność przy tobie — czujnie szemrało oko internetowej kamery.

1999
Błotniak z Bronnej Góry