BŁOTNE ABECADŁO

czwartek, 28 października 2010

SKRZYNKA PORAD PRAKTYCZNYCH

      Życie na półce upływa wśród powszedniej nudy.
Kiedy więc nie mogę zasnąć - zdaje mi się, że myślę.
Niedościgłym jednak dla mnie wzorem jest sen Kisiela.
Kiedy Kisiel spał - myślał także.

       Kiedy nie mogę zasnąć - jako miłośnik epistolografii - piszę listy.
Gdy jednak w świetle dnia listy te czytam, odkładam je zrezygnowany na półkę: moje pisanie nie może przynieść nikomu nic dobrego, bowiem tylko niepotrzebny niepokój moje słowa zrodzić mogą.
A gdybym tak do moich listów dołączał butelkę przedniego wina z instrukcją użycia: - najpierw otwórz butelkę, potem list... I w takiej oto teatralnej desperacji wracam na moją półkę.

       Jednakże i u nas, Błotniaków, zdarzają się rzeczy poruszające i niezwykłe.
Którejś zimy, gdy w naszej chatce słychać było tylko wielką puszczańską ciszę, drzwi się otwarły i wszedł obsypany śniegiem doktor Dolittle. Tym razem jednak, zanim zaczął nam czytać swoją ostatnią książkę, zanim ustał harmider wśród ptaszydeł - co skrzętnie wykorzystywali niektórzy półkownicy, wyżerając strawę swoim sąsiadom - oznajmił nam o swoim epokowym wynalazku.
Była to skrzynka pocztowa!

       Z niemałym trudem zmajstrowaliśmy to pudełko i powiesiliśmy na ścianie chatki.
Rankiem wszystkie ptaszydła obudziły się szczęśliwe. Jeden przez drugiego, tłocząc się i przepychając, poczłapaliśmy do skrzynki.
I spoczęły w niej wszystkie odkładane na półki listy z felietonami, wierszami, obrazkami, opisami naszych lotniczych podróży i Bóg jeden wie, co jeszcze.
Mijaly pory roku i lata... Skrzynka pełniła swoją pożyteczną rolę. To nasze półkowe życie, dawniej nie do zniesienia, stało się elitarnym przywilejem.
Aliści któregoś dnia przechodzący renifer rozbił naszą czarodziejską skrzynkę i wypadły z niej wszystkie nasze listy.

       Ostatnio znów zacząłem nasłuchiwać.
Włączam radio i słyszę nowy wiersz poetki, która zasiada na redaktorskim stołku pewnego pisma, do którego przed rokiem wysłałem moje wiersze. I jakąś tak dziwnie znajomą strofę słyszę...
Innym razem czytam gazetę i moje własne literki skaczą mi filuternie przed oczami...
- Ach, przemęczony jesteś i znowu jest jesień...
- No tak, przecież nasze listy nigdzie dotrzeć nie mogły. 
Kiedy w końcu zasypiam - śni mi się nasza nieszczęsna skrzynka pocztowa.
Następny więc list wrzucam do kosza na jakimś przystanku tramwajowym lub na dworcu w Małkini.
Tym razem na pewno dotrze do adresata.

       Wio, koniku, wioo...

listopad 2006

Błotniak z Bronnej Góry