BŁOTNE ABECADŁO

wtorek, 4 czerwca 2013

PÓŁTORAK


Przy zakładaniu łąki dla Donnki pochyliłem się nad takim źdźbłem, nad którym zapewne mało kto  by się pochylił. Ten okrawek okazał się srebrnym półtorakiem z początku siedemnastego wieku. Wprawdzie ów król Zygmunt III Waza ma u mnie niskie notowania, ale te czterysta lat odkryte własną ręką zobowiązują.

Ale przecież już wcześniej znajdowałem w okolicy półtoraka a to ceramikę, a to fragment pradawnej piły, a to kowalskie okucie do jakiegoś narzędzia. Odłamki ceramiki są bardzo różnorodne: zwykłe skrawki glinianych garnków i naczyń o domyślnych kształtach, jak i te szkliwione i malowane ugrami, zieleniami i błękitami. Albo ta maleńka buteleczka szklana, tak finezyjnie ukształtowana, jakby pozostałość po drogocennym eliksirze. I ten ciężki kawałek spiżu, ze śladem ni to formy, ni to odlanego zdobienia. I jeszcze te kamienie i głazy, każdy ogromny, jak zaklęci rycerze z dziecięcej bajki. Wreszcie ten dąb mocarny, którego korzenie znajdowałem przy kopaniu studni...

Dęba zabrał ze sobą zaraz po wojnie sąsiad Jan, chociaż wiele było z jego unicestwieniem mitręgi z racji jego potęgi. Bo przecież nie wypadało — w ramach komasacji gruntów — zostawić dęba sąsiadowi. Podobno powstały z tego dębu cztery koła do wozu. Kiedy więc Jan przychodził do mnie na wódeczkę jeszcze w wieku 96 lat i po schodkach się gramolił, nie omieszkałem mu czynić wyrzutów. Dociągnął do setki! A ja w tym miejscu posadziłem lipę, idąc za przesłaniem Jana z Czarnolasu.

Po takim wstępie otwierają się ciężkie wrota. Bo jakże tu zdążyć z opisem, który — ponad wszystko — nie chce być beletrystyką. Wprawdzie wychowałem się także na paru powieściach, ale czy w dzisiejszych czasach poważny człowiek może pisać powieści?
Te moje brednie mają więc zaledwie taki wymiar, że nie są przepisywane  z dzieł innych autorów. Do nich każdy ma wszak wolny dostęp, a ja nie czuję w sobie takiego posłannictwa, bym musiał innych edukować ponad ich potrzebę, udając przy tym Mędrca!

Owszem, przeczytałem z mniejszym lub większym zrozumieniem tysiące książek, moja biblioteka pęka w szwach, w zakresie kilku tematów moja wiedza jest zapewne większa niż moich bliźnich; łapy też mam nie od parady: potrafię zbudować łódź żaglową albo canoe (to jest akurat wyższa szkoła jazdy), potrafię ułożyć wielkie głazy w mur cyklopi, i ściany związać drewniane w odpowiednie zaciosy. Umiem też wyciosać prawdziwego gonta i na dachu go położyć, aczkolwiek i tę wiedzę  zdobywałem wyłącznie sam w trudzie niełatwym. Umiem przywrócić do życia wiekowy fortepian i jeszcze go nastroić, chociaż w strojeniu wyszedłem nieco z wprawy, bo ta czynność wymaga codziennej praktyki. A fortepiany, mimo moich właściwości, i tak umierają.

Tak więc zostałem obdarowany przez Swarożyca nie tyle talentami, co cierpliwością i potrzebą skupienia. A i to przyznaję, że nie jest mi łatwo takim oczekiwaniom sprostać. Bowiem uchowała się jeszcze we mnie jedna cecha: a jest nią dar bezinteresownego zachwytu wobec cudu istnienia każdej Istoty! Niezależnie od różnych opcji i animozji. Dlatego jestem trudny do strawienia przez wielu. Oni są zawsze, dla większego intelektualnego komfortu, do czegoś przypisani. Sami, w pojedynkę, są tylko Nicością!

Miałem zaledwie dziesięć albo dwanaście lat, gdy zawieziono mnie w szkolnej wycieczce do Kazimierza  Dolnego. I nie te ruiny królewskiego zamku, nie te legendy o Esterce i jej królewskim kochanku — ale ta Wisła pod moimi stopami urzekła mnie ponad wszystko. I w tym urzeczeniu trwam do dzisiaj. W Wiśle oddycham.

Tedy dla Ciebie ,Wisło, w tak niepojętym trudzie, stworzyłem Bronną Górę. Ten zakątek świata,  jak sobie powiadam,  dla nie wiadomo kogo.
Może Ty, Wisło, w nim zamieszkasz?

I taki jest ten półtorak.
Zwykła, choć srebrna blaszka, która nigdy o żaden splendor ani o pamięć się nie upomni. Bo tworzywem tego świata jest piasek i kamienie. A twórca tego świata był tu tylko chyłkiem albo jakimś przypadkiem, którego prawie nikt nie zauważył. Bowiem on sam pozostaje wciąż ukryty.

Albowiem tak znikome jest nasze Istnienie.