BŁOTNE ABECADŁO

wtorek, 23 września 2014

W MOCARSTWIE MYŚLI NIEPODLEGŁEJ

Do dziejów polskiej głupoty trzeba wciąż dopisywać nowe rozdziały. Ja, na użytek tego rozdziału, dopisuję złotymi głoskami kilka wypowiedzi usiłujących — niezwykle twórczo — polemizować z moimi tekstami, które są — wskutek karygodnego niedopatrzenia i niedbalstwa — jeszcze zarchiwizowane w czeluściach Internetu. Bo przecież nawet najbardziej głupkowaty ślad po Błotniaku ma zostać wytarty! 
Tak więc nie cytuję, póki co,  wszystkich godnych najwyższej uwagi wypowiedzi w trosce o  umysłową kondycję Szanownych Czytaczy — i z własnego lenistwa. Aliści zastrzegam sobie niniejszym prawo do zmiany zdania!

Taka jednak też myśl mnie czasem nawiedza, że aczkolwiek polska głupota wydaje się nieuleczalna, to w swoich paroksyzmach wiele ma do zawdzięczenia obcej mentalnie i cywilizacyjnie nacji, ryjącej wciąż pod Polanami zdradziecko. Musiał o tym wiele wiedzieć Julian Tuwim, poeta polski, nie żydowski, który tak odpowiadał na żydowskie zarzuty: "Jestem Polakiem, bo mi się tak podoba!"

Za poniżej zamieszczone przykłady myślowej drżączki nie jest odpowiedzialny rozum, to pewne. Więc może jednak solidarność genów?..
Wszakże byłoby nadmiernym uproszczeniem osiąść w takiej tylko hipotezie dziejów. Przecież zwyczajni Lechici też mają co nieco za uszami... Dlatego dobrze byłoby złożyć w Archiwum także ichnie pleśnie — ku przestrodze dla potomnych. Bo jeszcze pomyślą, że wszystko, co nam spod piór wypadło, odbyło się bez naszego udziału.
A ty, żałosny internetowy redaktorku o umysłowości pantofelka, łażący za mną namolnie i pocący się z udręki, że nie potrafisz nawet wybąkać jednej myśli —  bądź nadal kustoszem swojej jedynej mózgowej komórki, która  jest zaledwie w mocy regulować twoje trawienne życie duchowe! Piasek zasypie także twoje truchło, co w Google uzyska status informacji podanej na pierwszej stronie!

Jeśli zaś o "gazetę polską" chodzi, to może nie bez znaczenia jest opinia dr Marka Głogoczowskiego, że jest to gazeta POLSKIEGO KOŁTUNA!

Po tym przydługim wstępie, przechodzimy zatem do meritum:

"błotniku! nie dłób już w tej gwizdawce, bo to ani mądre, ani ładne..." — judyta

"Oj Rysiaczku, może lepiej zajmiesz się malowaniem, zamiast pisać te bzdury. Wstyd mi za ciebie." — Ola Sz.

"apeluję o drukowanie błotniaka w prasie krajowej jakby tak gazeta polska wzięła jakiś jego felietonik to zaraz by chłop zaczął rozumieć redaktora kwiecińskiego i innych." — miłosierny

"jak moglisie tu wpuścić tę histeryczną błotną babę? ona zrobi żydów z was wszystkich, a następnie zarząda odszkodowania za holokaust." — robert maciej

"Pan Błotniak to ściema" - Zosia z Grzybkowic

A i to trzeba jeszcze dodać, że napisałem niegdyś aż dwa felietony dedykowane odmóżdżonym miłośnikom "gazety polskiej". Próżno tych tekstów szukać w polskim Googlu. Natomiast bez trudu znajdziecie Państwo na poczesnym miejscu googlowskiego afisza bezradną umysłową czkawkę "miłosiernego"... lub podobnych literatów, którzy albo otrzymali zadanie sponiewierania Błotniaka albo robią to bezinteresownie z powodu swoich zaprzepaszczonych artystycznych i intelektualnych dokonań. Tyle tylko, że nie umieją nawet zagwizdać na swojej piszczałce. A chcieliby przecież umieć dmuchnąć sobie w moją gwizdawkę... 
I ten kontekst właśnie nakazuje mi powstrzymanie się od dalszych komentarzy, bo doprawdy nie jestem sadystą!

(dopisane 14 lipca 2015 roku)
Zaledwie kilka dni po ogłoszeniu tego tekstu, internetowe redaktorskie żuczki – tak sromotnie przyłapane na kolejnym matactwie – wycofały teksty literata "miłosiernego" z mojego gospodarstwa i przeszły na bardziej subtelne ręczne sterowanie. Otóż oświadczam wam, gnojki, że i tak nie jesteście w stanie zamienić własnego tyłka na coś, co może przypominać głowę. Na wszelki wypadek mam w archiwum wszystkie moje teksty. A jeśli blogspot.com nie ma odpowiednich zabezpieczeń przed inwazją robactwa, to przyjdzie się  mi z nimi pożegnać. Będziecie wtedy mieli trochę bardziej ambitne wyzwania... Aczkolwiek na wasz, gnojki, umysłowy rozwój doprawdy nie liczę...




środa, 23 lipca 2014

PIEC

Wprawdzie temat o gontach nie jest jeszcze dostatecznie opisany, ale życie z nami się nie cacka i napiera bez litości, więc trzeba się czasem spieszyć.  I otóż, wedle mojej wiary, siła myśli powoduje ich urzeczywistnienie w materii. Wiele razy sam to sprawdziłem. Tako i rozmyślania o piecach w Bronnej Górze przez wiele lat nie dawały mi spokoju. Zgromadziłem więc wiele kafli i fragmentów pieców z dalekiej przeszłości, zdobyłem też piękne repliki średniowiecznych i renesansowych kafli wyprodukowane przed ponad pół wiekiem. Ale to, co dostałem wczoraj od dobrych ludzi z Cieszyna, którzy ofiarowali mi szczątki bajecznego pieca z drugiej połowy dziewiętnastego wieku, zatrzymało w bezruchu moje zmysły. Tymczasem więc wszystko umyłem i — co możliwe — do siebie poskładałem.
I jeszcze to ze smętkiem i złością rozważam: w jakim kraju urodzili się i przebywali ci barbarzyńcy, którzy taki piec z tryumfalną fanfaronadą młotkami rozbili? Bo czyż nie jest bardziej podziwiane niszczenie niźli tworzenie? Jak w tej baśni Andersena, gdzie najbardziej nieprawdopodobny czyn jest właśnie unicestwieniem dzieła sztuki, czyli pięknego zegara. A przecież te wszystkie tykające tryby i kółeczka,  szmer wahadła, które powtarza bicie naszego serca, czas odmierzany miarowo i z pewnością dopiero wtedy, kiedy zegar staje — tak bardzo są nam potrzebne. Wtedy czas nabiera życia, bo my oddalamy się wreszcie na odległą mgławicę. (Jak to po latach wracają szczeniackie lektury: William Faulkner przy drewnianej ścianie zmurszałej, gdzie czas się zatrzymał na fotografii).
Dlatego z taką czułością traktuję wszelkie odłamki minionego czasu. Albowiem jesteśmy w drodze... W moim Ustroniu wciąż widzę i słyszę smugi zmierzchających świateł.







Jak to tedy częściowo powyżej opisałem, o piecach można gaworzyć prawie w każdej poetyce. Jedynym wszakże sprawdzianem naszej praktycznej wiedzy i poetyckiej maestrii jest funkcja grzewcza, czyli to, czy rzeczony piec długo będzie trzymał ciepło podczas naszych nocnych zimowych słowiańskich igraszek.  A więc tajemna konstrukcja pieca otwiera przed nami — wprawdzie niechętnie — swoje wrota. Jednakże któż nam powie, jaka chudość gliny jest konieczna, czyli ile piasku dodać trzeba, ażeby glina nie pękała, a kafle pozostały na swoim miejscu; jakie i gdzie potrzebne są druciane wiązania i jakiego drutu należy użyć, ile szamotowej glinki i kamieni albo ułamków cegieł trzeba dodać dla wypełnienia kafla, jak — przede wszystkim — poprowadzić kanały, gdzie pozostawić dylatacje, jak wymurować komorę paleniskową, jakie spoiny między kaflami i cegłami być mają. I jeszcze wiele innych palcówek jest pożądane, których nie da się wymienić na literki. Bowiem tylko taką żmudną pracą możemy wejść w strefę piękna, czyli myśleć o zewnętrznej formie naszego pieca.
Po żmudnych tedy deliberacjach doszedłem oto do takiego wniosku, że rekonstrukcja tego pieca, aczkolwiek możliwa, zabierze mi przynajmniej rok mojego żywota. Na to zgodzić się z wiadomych przyczyn nie mogę, dlatego postaram się dokonać częściowego odtworzenia brakujących form. I wtedy przyłączę te kafle do mojego pieca. Kiedy to się stanie — dam głos! Aczkolwiek mój zaprzyjaźniony zdun orzekł, że wszedłem zaledwie w posiadanie gruzu.



niedziela, 6 lipca 2014

ESEJ O GONTACH



Gont — ta czarowna sosnowa lub świerkowa szczapka wydarta Puszczy dla schronienia domowego ognia, tak wrośnięta w polskie żywoty i polski krajobraz. Szczapka, która odebrała mi, za moim przyzwoleniem, połowę rozumu. 
O tym będzie ten esej, bo zapewne wykroczą te literki dalece poza ramy felietonu.

Tak więc na początku był gont. Nie żadna tam czasem nawet metrowa deska, wypiłowana i wyfrezowana na elektrycznej maszynie, udająca z oddali gonta, co dzisiaj czynią także zorientowani w ciesiołce mieszkańcy Tatr. Albowiem, w dalekiej przeszłości, może gont i z dranicy się wyrodził. Wszakże miała dranica nawet 3 metry długości, a nie jest łatwo taką dranicę pozyskać przez łupanie, o czym zapominają książkowi praktycy. Tedy zaczęto dranice piłować. — Ale wejdź i piłuj, z góry na dół, i z dołu do góry, na specjalnym rusztowaniu! I tak bez wytchnienia, bo zmrok coraz wcześniej zapada, a deszcze podmywają komin i legowisko.
I ostała się dranica na słotę i gołotę, coraz mniej przydatna, zwichrzona przez wichry, z czasem zwykły oflis.

CDN


poniedziałek, 12 maja 2014

GOLEM Z ODESSY

                          
     "GOLEM" – olej
  malował Błotniak z Bronnej Góry 

Golem (hebr.) — sztuczny człowiek, stworzony jakoby przez uczonego rabina i obdarzony przez niego duszą.
(SŁOWNIK WYRAZÓW OBCYCH — M.Arcta, wyd. szesnaste -1938) 
Golem — bezwolny, bezmyślny olbrzym, uosobienie siły niszczącej (MAŁY SŁOWNIK JĘZYKA  POLSKIEGO — PWN, wyd. XII -1995)

sobota, 26 kwietnia 2014

ŚWIĘTOŚĆ MOJA POWSZEDNIA

Przyznaję ze skruchą, że nigdzie w czasie minionym się nie łajdaczyłem, a jeno starałem się nawiązać kontakt z niedobitkami Polan. Cała ta ekspedycja nawet psu na budę się nie zdała — i oto sromotnie powracam na tarczy.
Owóż ma ludność tubylcza wciąż nowe igrzyska!
Bo przecież mało już kto uwierzy, że jest jeszcze inna realność, która ma tę wadę, że zasadniczo się różni od medialnej wersji papierowej, radiowej, telewizyjnej i (częściowo, póki co) internetowej.
Czy to ukraiński krwawy przewrót, czy to wyniesienie na ołtarze klechickiego aktora z Wadowic, czy to program radiowy o sobotnim poranku, czy to dywagacje o dopuszczeniu w Polszcze prawa do praktykowania szczególnego okrucieństwa w mordowaniu Zwierząt — gdzie zaproszeni goście łżą jak z nut — wszystko to utrwala w nas to jedno przeświadczenie, że jesteśmy nie tylko ułomni na umyśle, ale i — w dodatku — zwolnieni  od obowiązku samodzielnego myślenia. Bo przecież wszystko za nas rozmyślą Ziemkiewicz i Spółka, albo specjalnie na Dorzynki naznaczeni referenci — i tym podobne  byty nadprzyrodzone demokracji bezpośredniej, której istotnym dopełnieniem są nauczania profesora Jaroszyńskiego. Profesor ów niezłomnie się wszak dla dobra pospólstwa wysila, powtarzając na wszelki słuczaj okolicznościową zdrowaśkę!

Zaraz za tym panopticum ujawnia się nam dobrze przecież znana — zapewne nie bez przyczyny — twarz Janusza Korwin-Mikkego, który uśmiecha się do swoich wyborców ząbkami amerykańskiej gwiazdki porno.    Wprawdzie ma ten olśniewający garnitur pewien walor, albowiem w życiu seksualnym poselskiego aspiranta do parlamentu UE może mu  przynieść pewne odświeżenie. Czy jednak te ząbki pomogą Rzplitej w kąsaniu dam unijnych — mam sprzeczne odczucia. Ja wprawdzie uważam JKM za uroczego człowieka i ozdobę każdego bankietu, ale czy to uchodzi sprzedawać medialnie tak świeże ząbki powyżej ich wartości? Więc może jest i tak, że Unia gotowa jest sowicie wynagrodzić także błazna, bo naturalnie nie jest w stanie odróżnić Błazna od Stańczyka?  A poczciwi ludzie oddadzą swój głos na JKM, ażeby w tym gremium było jeszcze weselej? Bo jeśli już zamieniło się jeden nielubiany izm na inny izm, czyli np.: prometeizm na katolicyzm, to będą zapewne tak fechtowali w poczuciu rycerskiej tradycji, wywodzącej się niestety od konfederatów barskich, a i tak w istocie zapomnianej.
Tak więc występy tej trupy dają się o tyle dostrzec, że są to polskie trupy przynajmniej od stuleci!

I w takich to okolicznościach przyrody, które weszły z pijackim smętkiem do polskiej literatury, zmuszona jest egzystować moja świętość powszednia. Nie dość, że uzdrawiałem, nie dość, że cieślą lepszym jestem niźli tak adorowany, mało przecież praktykujący cieśla — to jeszcze królem Polski chcą go uczynić. Zaprawdę, powiadam wam, że moje umiejętności ciesielskie i uzdrowicielskie znacznie przewyższają dokonania Jeshue, a co za tym idzie, mam dużo większe niźli on kwalifikacje na króla znikającej Rzeczypospolitej! (Ja także po dwóch butelkach wina umiem chodzić po wodzie!)
No i królem będę sprawiedliwym, któremu obca jest katolicka pycha i gigantomachia, mająca podwyższyć ich idola do samych chmur.  Zaś w zamian pozostawiająca maluczkich na pastwę wszelakiej niedoli.

Ale czy ktoś  jeszcze w Polsce w moje bezinteresowne intencje uwierzy?
Albowiem wiele wskazuje na taki rozwój polskiej choroby w czasie przedłużającej się ponad wszelką miarę duchowej libacji, że przeniesiemy się wszyscy — winni i mniej winni — w inny wymiar pod figurą świętego Katza !