(Projekt felietonu)
Nie mogę wprawdzie zapewnić, że uda mi się wydobyć ze śmietnika - w którym dogorywa Rzplita - aby proste literki postawić na właściwym miejscu. Kto chce, niech się uczy na nowo abecadła. Ja chciałbym opowiedzieć o moich mocarnych już drzewach, które sam przed laty posadziłem. Bo też tylko w nich mam milczące oparcie, chociaż czasem tak wyraziście dają mi znaki. Te moje brzozy, klony, jesiony, świerki, sosny moje najmilsze, jodły i dęby i - przede wszystkim - moje pierwsze drzewo, czyli staropolska lipa. One wszystkie i jedyne, są świadkami moich wieloletnich zmagań z tygodniowymi deszczami i nawałnicami, śnieżycami i ekstremalnym mrozem, głodem i dojmującym jesiennym lub przedwiosennym chłodem spowalniającym bicie serca. Ale w tym samym czasie działy się tu rzeczy cudowne, które tylko w naszej wspólnej pamięci zostały zapisane. Najpewniej, po moim odejściu, czas jakiś i w nich przetrwa moja tkliwość dla wigierskiego krajobrazu, tego bezradnego świadka w obliczu polackiej sprzedajnej podłości, dopóki jacyś kolejni borejsze i huszcze nie dokonają do reszty zaprogramowanego w nich dzieła zniszczenia. Kiedy dzisiaj spoglądam na ten skrawek polskiej Historii, tak bezmyślnie i nikczemnie niszczony, to dziwuję się swojej naiwnej bezinteresownej głupocie, która Bronną Górę zamierzała przekazać Przeszłości, a więc tej materii duchowej, bez której nasza doczesność zamienia się w proch.
LIPA
Przywiozłem z niegdysiejszych Suwałk jej wątłą drzewną zapowiedź wynajętym żukiem razem z moim pierwszym jednoosiowym pojazdem, czyli taczką, bo byłem naznaczony Lipą Jana z Czarnolasu, albowiem zamierzałem pod Lipą raczyć moich gości miodem zacnym i sąsiedzką troską. Moi dość odlegli za olszynami sąsiedzi szybko przywrócili mnie do pionu i zaoferowali inne rozrywki. Lipa , mimo sąsiedzkiej niegodziwości,, nie przestała być Lipą i rosła w siłę. W Jej cieniu - w rytmie pór roku - wyrastał Dom, czyli Kamienna Góra i Stos Drew Równo Ułożony. I w miarę wzrastania zbliżała się Góra do Lipy i Ona zbliżała się do Góry obejmując ją swoimi korzeniami i konarami. Ta moja tkliwość dla każdej roślinnej Istoty, dla piędzi ziemi wydzieranej Naturze - miała wiele przykrych konsekwencji. Bo przecież statystyczny zajadacz mortadeli ma w tyłku swoim przepastnym bezinteresowny zachwyt i umiłowanie krajobrazowego piękna, a więc tego Świadka czasu, którego jesteśmy produktem, bowiem honor to lojalność i wierność! Tak więc sadząc Lipę miałem wiele tematów do przemyśleń.
Dzisiaj Lipa dość potężna jest. (W pierśnicy - 140 cm, w przyziemiu - 175 cm) Gdzieś na górze dzięciołek wystukuje w niej swoją dziuplę, latem huczą jeszcze coraz rzadsze pszczoły. Lipy żyją dość długo, jeśli nie prześladują ich urzędujący "obrońcy przyrody".
JODŁA
Jodły przywiozłem Garbuskiem z mazowieckiej równiny. Dożyły do obecnych czasów dwie! (Pewnie "Puszcza Jodłowa" Stefana Żeromskiego była dla mnie natchnieniem) Miały 30 centymetrów wysokości i igiełki lśniące podobne świerkom, ale zupełnie inne. Ta "Puszcza Jodłowa" na mojej etażerce, obok "Starej Baśni" i "Dzikowego Skarbu" ( i wielu innych) tak szeptała: "Przeminęły nad tobą czasy złe, zlane ludzką krwią. Ciągną inne, inne. Lecz któż może wiedzieć, czy z plemienia ludzi, gdzie wszystko jest zmienne i niewiadome, nie wyjdą znowu drwale z siekierami, aby ściąć do korzenia macierz jodłową na podstawie nowego prawa... (...) Jakie bądź byłoby prawo, czyjekolwiek by było, do tych przyszłych barbarzyńców poprzez wszystkie czasy wołam z krzykiem - nie pozwalam! Puszcza królewska (...) ma zostać na wieki wieków, jako las nietykalny, siedlisko bożyszcz starych, po którym święty jeleń chodzi".
C.D.N.