BŁOTNE ABECADŁO

czwartek, 30 czerwca 2011

KILKA UWAG O KURNIKU MISTRZA MICHALKIEWICZA

      Jak powiada stare ludowe przysłowie, nawet ślepej kurze zdarzy się dziobnąć w ziarno. No, bo przecież cały czas tylko kura chodzi i dziobie gdzie popadnie, więc na przemyślenie sensu swego dziobania nie ma czasu.
Nad tym dramatem ślepych kur pochylam się czasem z chrześcijańskim miłosierdziem i szekspirowską swadą... no, niech tam będzie - michalkiewiczowską...
       Ta akceptacja dobroci jako zasady trochę mnie wykoślawia gdy zauważam, że kura podczas tych czynności zaraz też napastliwie obwieszcza, że oto właśnie znalazła metodę na puste dziobanie, które przyniesie więcej pożytku nie tylko sprawom publicznym, ale i sztukę kalekiego dotąd felietonu w internetowej przestrzeni na wyższy poziom wprowadzi. Ja wprawdzie już dawno takie lekcje martwego języka odbierałem, ale, myślę sobie, trafiłem widać na kurę intelektualistkę albo jakiegoś belfra, którym widać nie dane było zaznać przeżywania bezinteresownej uwagi w próbie dotknięcia Wieczności.
       Aliści wykształciła w sobie ta kura szczególny zmysł krytyczny. Ona otóż wie jak pisać, jak malować, jak komponować, etc.... Ona to naprawdę wszystko wie, choć w tak oszczędnych słowach to ogłasza — tylko sama z tej swojej wiedzy nie potrafi skorzystać. I to ją naturalnie boli, bo kura ma swoje ambicje. Dlatego złorzeczy obcym pisarczykom i pacykarzom — którzy jednak w inny sposób podejmują ryzykowną grę z Wiecznością — bo dobrze się czuje tylko w podobnym sobie towarzystwie.
       Wprawdzie stary Goethe już powiadał, że talent stanowi tylko marne dziesięć procent twórczej realizacji natchnienia, zaś resztę wypełnia zwykła praca, lecz trudno zaprzeczyć, że bez tych dziesięciu procent żaden Duch nad martwe wody się nie uniesie.
       I w tym szczególe tkwi zapewne główna przyczyna upadku Kurnika pod prokuratorskim nadzorem. Sam Michalkiewicz już dawno machnął na Kurnik ręką, przywiedziony do przytomności taką to iluminacją, że z tego kurnikowego gdakania żaden zaczyn umysłowej filantropii zrodzić się nie może. I tylko zadziwienie we mnie wzbiera, czemu co jakiś czas pojawia się w Kurniku jakiś straceniec, który chciałby dać świadectwo, że nie aprobuje zasady wedle której tak wspaniałomyślnie przerabiamy Zenona z Kition na pana Zenka z Kitu.

Ponoć fałszywy przyjaciel i sojusznik gorszy jest od wroga walczącego z otwartą przyłbicą. A takich rycerzyków ma Rzeczpospolita dostatek!

piątek, 24 czerwca 2011

Z POLSKI DO ROSJI I Z POWROTEM

Mój felietonik "PRZEPIS NA MYDŁO" został przetłumaczony na bukwy przez Władimira Dworeckiego, poprzedzony przedmową i zamieszczony na jego blogu: http://dtzkyyy.livejournal.com

 -277. Растворимое мыло

Я не далее как сегодня общался на форуме одного популярного среди поляков блога с очень интересным профилем, во многом сформированным за несколько лет его автором, скрывающимся под псевдонимом "егерь Маруха".

Форум откровенно публицистический, но тем, собственно, он и интересен "психиатру на покое", профессиональную деятельность которого тоже можно свести к протопублицистике. Блог публикует хорошо аргументированные статьи, основанные не столько на историческом и мифологическом материале, сколько на материале современном.

"Демократический" вопрос в Польше стоит, как бы не показалось это надуманным, более остро, чем у нас, поэтому мне читать материалы блога интересно как своеобразную проекцию отечественной новейшей истории, развивайся она по гайдаровскому сценарию, не прерванному (частично) в 2000 году. Материалы блога сдобрены изрядной долей небанального польского юмора и ядовитого сарказма, и общий тон реплик хозяина блога, как и отборной команды его постоянных комментаторов кажется мне вполне позитивным при всей отчаянности нынешнего положения поляков. Боевая команда участников блога на удивление доброжелательно и с большим интересом относится к России и русским, к Белоруссии в лукашенковской версии, сочувствует КАДДАФИ, высмеивает Евроколхоз, живого места не оставляет от правящей польской компрадорской элиты, при этом критикует современную польскую церковную иерархию (не исключая покойного папы-поляка), сдавшую все рубежи на Втором Ватиканском соборе, при этом как хозяин блога, так и большинство его комментаторов являются католиками - дособорниками или седевакантистами (от лат. sede vacantis - "пустой престол").

Словом, названные поляки ярко описывают ситуацию, в которой сами оказались после ухода из советского лагеря под Америку, к которой относятся с плохо скрываемыми ненавистью и презрением. Вот там-то сегодня я и обраружил один комментарий, который захотелось перевести читателям своего блога. Спросил у автора разрешения. Автор не только не возражал, но и просил передать  привет России и русским.

Что я и делаю.

Как можно предположить - и Вы не ошибетесь - беседы с поляками доставляют мне почти профессиональное удовольствие, поскольку под одними и теми же словами и оборотами мы подразумеваем часто разное, а иногда и противоположное. Тем интереснее находить общий язык и точки соприкосновения между людьми, имеющими не только разные взгляды на одни и те же вещи, события, явления и персоналии, но и сходные в главном: в отношении к родине, к власти, к собственному народу и - разумеется - к религии.

Гервазий ГАГУЦКИЙ
РЕЦЕПТ МЫЛА

Некоторым выпускникам ускоренных курсов предельно независимого журналиста или публициста я посвящаю свою высокую речь. Надо только будет пригласить к участию в дискуссии недалекого представителя польского меньшинства и умело пользующегося польским языком представителя большинства еврейского, чтобы преподать недобиткам полян ясную проповедь.

Такой унылый спектакль повторяется тут и там для свидетельства о том, что Цензор давно уже рассыпался в пух и прах, а мы - вполне открыты для иного описания реальности. Эта пирамидальная ложь чувствует себя очень комфортно и постоянно подкармливается все новыми конфигурациями данных. - Мол мы должны быть постоянно начеку, поскольку даже Творец уже столь слаб, что не в силах удержать свое творение в задуманном состоянии.

Приходится признать - памятуя описание польской идентичности, сделанное век назад Романом ДМОВСКИМ, - что в этой материи ничего не изменилось с тех пор. Среднестатистический потомок полян, раздирает одежды перед крестом на Краковском Предместье, когда Отчизна его гибнет, а потомок хазар поддерживает его в этом деле, спокойно распластываясь крестообразно в польском костеле, и, выдавая себя за польского патриота, подбрасывает дровишек в огонь, на котором в отсутствие местных жителей сгорает их прошлое, их имущество, их Земля. Польская Земля!

А ведь то, что кто-то в Польше спасся и был принят с польским гостеприимством, не дает им права спать на моем супружеском ложе, ходить в моем халате и тапках, не дает права привествовать от моего имени захватчиков!

Вот и стою я на развалинах и думаю, что из моей жизни может пригодиться недобиткам полян в их гордой борьбе за сохранение материи и пястовского духа.

И вдруг нахожу, что денатурат (подкрашиваемый ранее в тошнотворный фиолетовый цвет) может здесь подойти. В прежние времена в просвещенных кругах общества он играл роль сегодняшнего виски. Процеживался сквозь ржаной хлеб и бумагу из школьной тетрадки, сдабривался натуральными, без химического дерьма вишнями, в результате получалась отличная наливка, помогавшая пережить трудные времена.

Сегодня нам осталось только растворимое мыло.

środa, 22 czerwca 2011

MOWA TRAWA JEGOMOŚCIA GERWAZEGO NA JUBILEUSZ GAJÓWKI

      Czcigodny i miłościwy Panie  Gajowy!
      Panowie znakomici i Białogłowe płoche!

     W moich podróżach po bezdrożach Internetu wiele mnie spotkało klęsk i rozczarowań — aliści kilka zdarzeń i spotkań na gościńcach warte jest uwagi. Chciałbym naturalnie umieć sprostać mistrzom staropolskich mów, ale przecież tamtych słuchaczy, którzy przed nami żywoty poczciwe wiedli, już zaczyna nam brakować.
Gdzież oni są dzisiaj? Gdzie się zapadli w lęku przed naszą hałaśliwą obecnością ?  Gdzie są ich konie, szable, kontusze, ich dzieci i białogłowe? Gdzie są ich kości?
      Tak więc nie przeczę, że w Sarmacji bije polskie serce. I nie dlatego, że sobie te czasy obdarłem z wszelkich przejawów prywaty i porywczej umysłowej hulanki, ale dlatego, iż  jest to jedna z izb naszego Domu, której nie wolno zasypać i złożyć na śmietniku dziejów, bo i my tam niedługo spoczniemy.
      Ano, nie będę ukrywał, że zwabiła mnie do Gajówki miłość do polskich lasów. A do Puszczy w szczególności. Sama nazwa też wydała mi się adekwatna, bowiem w ciemnym polskim borze Gajówka przytuli i nakarmi strudzonego wędrowca lub — jak to bywało niestety — rannego powstańca: to Gajówka powinna stać się podstawową komórką społeczną.
      No, bo obaczcie sami, ile w Gajówce przykładnej codziennej krzątaniny!
Ot, drwa tu też rąbią — gdy języka nie staje — i, jak ktoś nienawykły, to może własną stalówką obciąć sobie palucha albo inny jeszcze bardziej cenny członek. Tedy uwaga i doświadczenie w szczególnej są tutaj cenie! Na nic zda się tu Mądrala, który wagi słów wypowiadanych oszczędnie nie pojął. Albowiem taka szorstka fantazja cechuje ludzi Puszczy!

      A przecież są w życiu Gajówki i inne uroki: Jak drogi na ten przykład zawieje i na gontowym dachu spoczywa metrowa śniegowa czapa, a cisza taka wielka jest w Puszczy, że słychać milczącą sarnę, gdy w odległym gąszczu wykopuje sobie legowisko w zmarzniętym śniegu. Albo tak, na przedwiośniu, kiedy wszystko zaczyna gadać, szumieć i szeleścić, chociaż zmarzlina jeszcze trzyma ludzi, drzewa i zwierzęta w swoim mocarnym uścisku. ...A i w Gajówce przecież bywają biesiady huczne, gdzie niejeden rubasznie do szabli sięgnie, inny przy biesiadzie złożony niemocą przyśnie, a w nocy drzwi na podwórzec nie znajdzie i odda urynę do kominka. Pan Gajowy i na takie ekscesy jest przygotowany, bo, jako żywo, piwniczka i spiżarnia Gajówki stoją dla wszystkich otworem, co nie powinno być dla wielu odpowiednią zachętą do odwiedzin, jako że można też na mróz siarczysty boso i bez gaci być wyproszonym. Tedy w konfuzji jestem wielkiej, bo nie przywykłem strzępić języka po próżnicy na cytowaniu ciętych krotochwili przy takich egzekwiach, które jednakowoż szczególnej uwagi i czułości językowej wymagają.
Bowiem Gajówka, i Dwór Polski, i Polski Zaścianek, i Chałupa Polska mają świadczyć o takich odwiecznych wartościach, których nie przemogą żadne złe moce.

      Ja sam otóż przyjażniłem się kiedyś z gajowym Wackiem Gwiazdowskim, który w Puszczy nigdy nie zbłądził i podległe sobie kwartały i zarośnięte ścieżki po ciemku umiał znaleźć. Zwierzęta leśne też go się nie bały, bo gajowy Gwiazdowski nigdy nie chodził do lasu ze strzelbą. Tedy Wierzątka wychodziły do niego jak do swojego — nie tylko w czas surowej zimy. Wśród nich dwie sarny upodobały sobie szczególnie Gajowego: potrafiły go znaleźć w najdalszym zakątku.
No i pewnego razu zadzwonił telefon w Gajówce. Dzwonił nadleśniczy z poleceniem służbowym zajęcia się dwoma wojewódzkimi sekretarzami z Komitetu Partii Robotniczo-Chłopskiej, którzy zapolować chcą, a przecież Gajowy wie, gdzie w Puszczy przebywa zwierzyna.
Cóż miał robić gajowy Gwiazdowski! Tak prowadził tych żałosnych myśliwych z Komitetu, żeby żadnej zwierzyny nie zobaczyli. Ale te dwie sarny jednak nie dały się wyprowadzić w pole i mimo kluczenia i wszelakich zmyłek swojego Gajowego jednak znalazły...
      Niedługo potem umarł gajowy Wacek Gwiazdowski jeszcze w kwiecie wieku, chociaż gorzałkę z musztardówki na mrozie okrutnym umiał spożywać na dalekim od wszelkich domostw zrębie. Razem więc słoninę zamarzniętą siekierą rąbaliśmy na zagrychę i trunek zacny w puszczańskim zachwycie spożywaliśmy, co mnie na zdrowie wyszło, a jemu chyba nie.

      W takich wspominkach i w takiej pomroce sarmackich dziejów toną ostatnie Polskie Gajówki! Na złom pokoleń idą obyczaje i obrzędy, sztuka ciosania gontów i sarmacka muzyka, mole żrą te wzgardzone żupany i kontusze. Rozpleniły się Demony, przybierające sobie za ozdobę nasze własne wizerunki; łaciną nazwano język łajdactwa i rzekomej skarbnicy ludowej mądrości.

      Czcigodni Biesiadnicy!
Moja mowa trawa, ale łąki nie moje!
Bywajcie w Gajówce i kulawki z godnością opróżniajcie!
Vinum incendit iras!
Vivat Gajówka!
Vivat Sarmacja!

wtorek, 14 czerwca 2011

BALLADA STAROPOLSKA

Mój koń gotowy stoi już do drogi, płoną
Jego podkowy na podwórcu, stara kulbaka
Ukryta w przedsionku - i z mroku
Wstają poczerniałe orły
Leżą kopie skruszałe od wilgoci
Półpancerz lekki leży w zapomnieniu
Czaprak obszyty pociemniałym złotem
A pod dębowym spoczywa wiekiem
Mój zacny Towarzysz Pancerny.

Stół bez nogi wspieram jak umiem, sztalugi
Globus, zamorskie pachnidła
Kaganek bez knota, bogate szaty
Krucyfiks, któremu odjęto człowieka
Wszystko to, i jeszcze
Stary gąsior spleśniałego wina, wyblakły
Jedwab z chińskiego statku
Garść pokrzywionych hufnali trzymam
By pewnym być mojego dostatku.

Przechodniu, powiedz Polsce
Żem przepadł.