BŁOTNE ABECADŁO

środa, 23 lipca 2014

PIEC

Wprawdzie temat o gontach nie jest jeszcze dostatecznie opisany, ale życie z nami się nie cacka i napiera bez litości, więc trzeba się czasem spieszyć.  I otóż, wedle mojej wiary, siła myśli powoduje ich urzeczywistnienie w materii. Wiele razy sam to sprawdziłem. Tako i rozmyślania o piecach w Bronnej Górze przez wiele lat nie dawały mi spokoju. Zgromadziłem więc wiele kafli i fragmentów pieców z dalekiej przeszłości, zdobyłem też piękne repliki średniowiecznych i renesansowych kafli wyprodukowane przed ponad pół wiekiem. Ale to, co dostałem wczoraj od dobrych ludzi z Cieszyna, którzy ofiarowali mi szczątki bajecznego pieca z drugiej połowy dziewiętnastego wieku, zatrzymało w bezruchu moje zmysły. Tymczasem więc wszystko umyłem i — co możliwe — do siebie poskładałem.
I jeszcze to ze smętkiem i złością rozważam: w jakim kraju urodzili się i przebywali ci barbarzyńcy, którzy taki piec z tryumfalną fanfaronadą młotkami rozbili? Bo czyż nie jest bardziej podziwiane niszczenie niźli tworzenie? Jak w tej baśni Andersena, gdzie najbardziej nieprawdopodobny czyn jest właśnie unicestwieniem dzieła sztuki, czyli pięknego zegara. A przecież te wszystkie tykające tryby i kółeczka,  szmer wahadła, które powtarza bicie naszego serca, czas odmierzany miarowo i z pewnością dopiero wtedy, kiedy zegar staje — tak bardzo są nam potrzebne. Wtedy czas nabiera życia, bo my oddalamy się wreszcie na odległą mgławicę. (Jak to po latach wracają szczeniackie lektury: William Faulkner przy drewnianej ścianie zmurszałej, gdzie czas się zatrzymał na fotografii).
Dlatego z taką czułością traktuję wszelkie odłamki minionego czasu. Albowiem jesteśmy w drodze... W moim Ustroniu wciąż widzę i słyszę smugi zmierzchających świateł.







Jak to tedy częściowo powyżej opisałem, o piecach można gaworzyć prawie w każdej poetyce. Jedynym wszakże sprawdzianem naszej praktycznej wiedzy i poetyckiej maestrii jest funkcja grzewcza, czyli to, czy rzeczony piec długo będzie trzymał ciepło podczas naszych nocnych zimowych słowiańskich igraszek.  A więc tajemna konstrukcja pieca otwiera przed nami — wprawdzie niechętnie — swoje wrota. Jednakże któż nam powie, jaka chudość gliny jest konieczna, czyli ile piasku dodać trzeba, ażeby glina nie pękała, a kafle pozostały na swoim miejscu; jakie i gdzie potrzebne są druciane wiązania i jakiego drutu należy użyć, ile szamotowej glinki i kamieni albo ułamków cegieł trzeba dodać dla wypełnienia kafla, jak — przede wszystkim — poprowadzić kanały, gdzie pozostawić dylatacje, jak wymurować komorę paleniskową, jakie spoiny między kaflami i cegłami być mają. I jeszcze wiele innych palcówek jest pożądane, których nie da się wymienić na literki. Bowiem tylko taką żmudną pracą możemy wejść w strefę piękna, czyli myśleć o zewnętrznej formie naszego pieca.
Po żmudnych tedy deliberacjach doszedłem oto do takiego wniosku, że rekonstrukcja tego pieca, aczkolwiek możliwa, zabierze mi przynajmniej rok mojego żywota. Na to zgodzić się z wiadomych przyczyn nie mogę, dlatego postaram się dokonać częściowego odtworzenia brakujących form. I wtedy przyłączę te kafle do mojego pieca. Kiedy to się stanie — dam głos! Aczkolwiek mój zaprzyjaźniony zdun orzekł, że wszedłem zaledwie w posiadanie gruzu.



niedziela, 6 lipca 2014

ESEJ O GONTACH



Gont — ta czarowna sosnowa lub świerkowa szczapka wydarta Puszczy dla schronienia domowego ognia, tak wrośnięta w polskie żywoty i polski krajobraz. Szczapka, która odebrała mi, za moim przyzwoleniem, połowę rozumu. 
O tym będzie ten esej, bo zapewne wykroczą te literki dalece poza ramy felietonu.

Tak więc na początku był gont. Nie żadna tam czasem nawet metrowa deska, wypiłowana i wyfrezowana na elektrycznej maszynie, udająca z oddali gonta, co dzisiaj czynią także zorientowani w ciesiołce mieszkańcy Tatr. Albowiem, w dalekiej przeszłości, może gont i z dranicy się wyrodził. Wszakże miała dranica nawet 3 metry długości, a nie jest łatwo taką dranicę pozyskać przez łupanie, o czym zapominają książkowi praktycy. Tedy zaczęto dranice piłować. — Ale wejdź i piłuj, z góry na dół, i z dołu do góry, na specjalnym rusztowaniu! I tak bez wytchnienia, bo zmrok coraz wcześniej zapada, a deszcze podmywają komin i legowisko.
I ostała się dranica na słotę i gołotę, coraz mniej przydatna, zwichrzona przez wichry, z czasem zwykły oflis.

CDN