BŁOTNE ABECADŁO

sobota, 27 lipca 2013

BYTY UROJONE, CZYLI SEKS W TRUMNIE

Kroi mi się w związku z moimi po Polsce peregrynacjami  nikczemny felieton — a tu tyle codziennych obowiązków. Wprawdzie nie zamierzam pisać o tym, że mi kura właśnie zniosła jajko albo wydoiłem moją kozę, która jest we mnie bez pamięci zakochana, aliści wciąż trzeba się strzec nawet swoiście przyjaznych pomówień, a te mają długi żywot.
Tedy, tymczasem, tylko zapodaję, że taki felieton napisać zamierzam.
Chyba że ktoś napisze za mnie?
Moje łamy dla takiego Delikwenta są otwarte.

I nic! Kilka dni minęło, lato zdaje się przechodzić na drugą stronę " (a tego roku nie było lata") i jakoś nikt się do mnie nie zgłosił z gotowym tekstem napisanym naturalnie jasno i w zachwyceniu.
Ech, gdzie te czasy, gdy po wypiciu z komediopisarzem (wedle encyklopedii) Stanisławem Tymem wszystkich jego nalewek – które on w twórczym trudzie miksował – sięgnęliśmy do półtoralitrowej butelki burżuazyjnej whisky, ażeby odzyskać równowagę ducha. Wtedy to Stanisław zaczął tak gaworzyć, że on nie jest żadnym tam felietonistą tylko poważnym Autorem i on już felietonów pisać nie chce. Na co ja, chcąc mu przyjść z pomocą, wyraziłem gotowość pisania felietonów za niego. I biedny Staś zaraz orzekł z nieprzemijającym swoim wdziękiem z Małkini: No to pisz!
Tedy napisałem!
I potem była urzekająca scena, jak nasz wybitny Autor krążył ukradkiem koło swojego stołu, gdzie spoczywał mój felieton zamknięty w szarej kopercie. W końcu, upewniwszy się, że go nikt nie obserwuje, chwycił kopertę swymi rozcapierzonymi palcami i jął czytać. I mina mu tężała, aż wreszcie, upewniwszy się, że go nikt nie widzi, schował szybko kartkę do koperty. ...I nic nie rzekł!
Kiedy, po pewnym czasie, zapytałem jego żonę o Stasiowe reminiscencje po przeczytaniu zamówionego przez niego tekstu, ta orzekła: Powiedział — nieźle, jak na amatora! I to było wszystko. (Gdyby więc przyszła komuś do głowy jakaś elementarnie nikczemna wątpliwość, co do twórczego zastosowania metody zawodowego satyryka w opisie naszej ułomnej rzeczywistości – ten ma gotową w moim opisie odpowiedź!).

Tak więc wcale się nie dziwię, że spotkane w Internecie damy i inni, przemilczając twórczo moje teksty, zaliczają w zamian moje krzywe literki do chamstwa i postulują kulturę wypowiedzi. I zaraz potem jadą niezłym bluzgiem po grzbiecie jakiegoś dziennikarzyny, gdzie epitet spełnia rolę dość rozwiązłej damy do towarzystwa w tych — jakże dwuznacznych — czasach. A ja przecież, co można z pewnym wysiłkiem sprawdzić, epitetów staram się wystrzegać, bo nie lubię łazić na takich szczudłach.
Bo przecież kumoterstwo — czyli opis naszej umysłowej niewydolności, zdaje się sprzyjać tworzeniu bytów nadprzyrodzonych, gdzie wszelkie urojenia i internetowe byty mają zagwarantowaną rentę z ZUS.  Piramidalny zaś bzdet i tak będzie miał okazję, by się ukryć za kiecką.

I tu, zapewne, ktoś może orzec: No dobrze, ale gdzie jest ten seks w trumnie, bo dlatego doczytaliśmy do tego miejsca, ciekawi ?
Ano, tym odpowiadam, że są jeszcze takie niewiasty, które zasługują na miłość tylko w trumnie.  Zaiste, taka kobiecość jest nieśmiertelna.