BŁOTNE ABECADŁO

wtorek, 22 grudnia 2020

UPIORY CODZIENNOŚCI (Opowieść wigilijna)

Dzisiaj, w godzinach wieczornych, podczas gwałtownej śnieżycy, mój zabytkowy i wciąż dopieszczany automobil został zatrzymany zaraz za światłami na suwalskim skrzyżowaniu. Policjanci, upojeni łatwym łupem, zabrali mi dokumenty, zrewidowali bagażnik i wydali nakaz dmuchnięcia w alkoholową rurkę, co nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Rozczarowani kazali otworzyć maskę silnika i do czegoś chcieli się przyczepić, ale nie bardzo wiedzieli do czego, więc odnaleźli geniusze akumulator i sprawdzili, czy jest on przytwierdzony do karoserii. Ponieważ taki silnik widzieli po raz pierwszy w swoim krótkim życiu, zrezygnowali ze sprawdzenia umocowania silnika, co stanowi dowód ich policyjnej niefrasobliwości, bo przecież mógłby mi taki silnik wypaść na drogę i byłby ambaras. Zajrzeli, i owszem, w opony, ale też nic w nich niestety nie znaleźli. Następnie stwierdzili, że jechali za mną już od pewnego czasu, co miało mi uzmysłowić, że wybrali sobie mnie na ofiarę ich świątecznej dobroci. A poza tym, rzekli, mam dziurę w tylnym świetle, co częściowo  zgadzało się ze stanem faktycznym, bowiem moja klaczka puszczona samopas ugryzła mi w odwecie owo światło, zdegustowana moim opiekuńczym staraniem wobec 88 - konnego zaprzęgu i tym swoim nikczemnym czynem spowodowała dziurkę wielkości 5 mm x 8 mm, zagrażającą bezpieczeństwu na drodze, a to dlatego, że przez ową dziurkę może wlać się woda i może przepalić się żarówka. Ponieważ często się zdarza przepalona żarówka w innych pojazdach, tedy mniemam, że najbardziej pospolitą przyczyną przepalenia się żarówki jest malutka dziurka towarzysząca i żarówki przepalać się nie mają innego powodu. (Naturalnie światła i kierunkowskazy funkcjonowały bez zarzutu). Następnie policyjni święci Mikołaje orzekli, że mój ukochany 38-letni oldtimer, który sam w sobie jest dziełem sztuki, jest w złym stanie technicznym, bowiem znaleźli na przednim błotniku lewym kawałek zardzewiałej blachy, co rzeczywiście miało miejsce, ale żadną miarą nie wpływało na bezpieczeństwo jazdy i konieczność wymiany błotnika, czego się ode mnie domagali, bo raziła rdza ich zmysł estetyczny. (Odważyłem się na stwierdzenie, że to raczej ich policyjny pojazd jest skazany w widocznym czasie na złom). Następnie sprawdzili trójkąt ostrzegawczy, który był i gaśnicę, na której się dokumentnie wyłożyłem. Po tych czynnościach, w przemoczonych już butach i nadal trwającej śnieżycy (policjanci siedzieli sobie wygodnie w swoim ogrzewanym samochodzie i z  tego zapewne względu silnika nie wyłączyli), usłyszałem koronny (uwaga koronaświrusek) zarzut, że wjeżdżając na pas do skrętu w lewo przed światłami nazbyt późno dałem kierunkowskaz, czym naraziłem innych użytkowników drogi na utratę życia lub kalectwo. Oprotestowałem naturalnie ten kłamliwy zarzut, co szczególnie przy bardzo ograniczonej widoczności i przykryte świeżym śniegiem oznakowanie jezdni nie dawał się żadną miarą obronić, a dowodu mojego przestępstwa nie było. Ale natchnieni dobrem swojej służby dla społeczeństwa  św.Mikołaje drogówki nie dali się zwieść moim wątpliwościom w ich spostrzegawczość i stanowczo stwierdzili, że w ramach metody na niepokornych kierowców, "płaszcza mi nie oddadzą i co nam pan zrobisz". Po takim zmiękczającym moją hardość szantażu zaproponowali tedy ugodę: Zabiorą mi dowód rejestracyjny i ja po naprawieniu dziurki 5mm x 8mm w lampie tylnej udam się do uprawnionego diagnosty, który orzeknie, że dziurki w rzeczonej lampie już nie ma. Jednakże wg. przepisów, będę musiał dowieźć mój wehikuł na lawecie wiele kilometrów do suwalskiego diagnosty, bo bez dowodu rejestracyjnego nie mam prawa wyjechać na drogę, bo ta przeznaczona jest w niedalekiej przyszłości dla czołgów, policyjnego badziewia i karetek pogotowia przystosowanych do przewożenia zwłok. Jednakże mogę się też zgodzić na uznanie swego przestępstwa. Stanęło więc na dwóch mandatach (za brak gaśnicy i rzekomą zmianę pasa ruchu bez kierunkowskazu) i moim ich przyjęciu, bo moja wiara w niezawisłe sądy i policyjne państwo prawa nawzajem się znoszą.

Tak obdarowany świątecznym prezentem i poruszony polską tradycją chrześcijańską reprezentowaną przez dwóch policyjnych małolatów, opowiedziałem im, jak to kiedyś w Niemczech rzeczony  pojazd  wskutek mojego gapiostwa nie miał już od prawie trzech miesięcy badania technicznego, które, jak wiadomo, jest tam dość rygorystycznie przestrzegane.. Pewnego więc dnia znalazłem za wycieraczką policyjny druczek, cyt.: "Przypominamy panu, że termin badania technicznego już upłynął. Prosimy w ciągu 7 dni dokonać tej operacji i zawiadomienie nas o tym telefonicznie". 

I po cóż było wzniecać Powstanie Warszawskie? 


Dopisek:

Wprawdzie jest to tylko moja hipoteza, ale dla jasności umysłu wiele zapewne kosztów i strat warto jest ponieść, albowiem tylko empirycznie możemy z pewną dozą prawdopodobieństwa ustalić, na jaką mitręgę powinniśmy być przygotowani. Otóż od samego zarania ta spontaniczna interwencja policyjnego prawodawstwa zdawała mi się wątpliwa co do intencji. Była bowiem śnieżna zawierucha, ciemności spowijały suwalskie ulice, a tu, ni stąd ni zowąd, wystrzelił z hukiem policyjny pojazd, aby porządku dopilnować. I ja, biedny szaraczek, który nie nosi za pasem pistoletu ani policyjnej pałki, a więc tych argumentów, wobec których nie mam szans na dyskusję, zostałem przyłapany na przestępczym procederze, który dla suwałczan tak wielkie szkody może uczynić. Cofnąłem się tedy w czasie, aby pojęcia jakiegoś nabyć.

Owóż zaledwie przed godziną usiłowałem kupić świąteczne śledzie na suwalskim rynku. Budka nie była oblegana, ale tu i ówdzie stali sobie jacyś zamaskowani przechodnie. Ja, który nigdy uwłaczającego mojej inteligencji knebla na ryj nie założyłem, usłyszałem nagle ryk spazmatyczny jednej damy oddalonej ode mnie o kilka metrów, bym się nie wciskał do budki bez kolejki, i mam zaraz założyć na mój ryj obowiązującą wszystkich maseczkę, która uchroni mnie przed zarażeniem się powszechnym idiotyzmem. Naturalnie zignorowałem to chrześcijańskie wezwanie do modlitwy tym bardziej, że zagrożono mi wezwaniem policji. A ta, wiadomo, mruga swoim elektronicznym okiem i wystarczył jeden kumoterski telefon, by urządzić na Błotniaka policyjne polowanie z wiadomym skutkiem, bo mój automobil jest jedynym egzemplarzem w mieście i okolicach.  Jest wprawdzie jeszcze jeden domysł, o którym powiadają uczciwi policjanci, że policyjna wierchuszka nakazuje szeregowym policjantom prześladowanie mandatowe tubylczej ludności. Bo przecież na każdego można coś znaleźć, co nie wymaga posiadania wyobraźni, jaki skutek takie zalecenia przyniosą.

A Karzeł klepie się po brzuchu z sardonicznym chichotem.