Jak to na moim obrazku "Słucham..." (z cyklu "Moja Ziemia") starałem się niegdyś namalować, wciąż się wsłuchuję w odwieczne tajemne fale z zamkniętymi oczami. Bowiem mój chwilowy pobyt na tym padole nie pozostawia mi nazbyt dużo czasu na zgłębienie wszystkich Ksiąg, gdzie nasi Przodkowie pozostawili nam ciepły ślad swego oddechu w zapasach z Wiecznością.
Po latach przyszły nam na pomoc radiowe fale, które zaczęliśmy wysyłać w Niebiosa, przypominając Bogu o naszym istnieniu. Bóg był łaskawy i pozwolił uszczknąć nieco Przemijaniu, które dzierżyło przez tysiąclecia monopol na grę losową, gdzie nieodzownym elementem wygranej był taniec ze śmiercią.
I oto natknąłem się w swoich niechcianych podróżach na internetowe radio, gdzie zaczęła nadawać radiostacja "Jutrzenka". Tę radiową falę, przeznaczoną jak najbardziej dla tubylczej polskiej ludności, dokumentuje biała kartka, gdzie nie uwidzisz myślowych produktów żadnego tubylczego mądrali, bo akurat zajęty jest kosmetyką swojej mendowatej umysłowej struktury, by przywdziać w odpowiednim momencie szatki ukrzyżowanego polskiego patrioty.
Dlatego, chociaż już zostałem mianowany przez Prawdziwych sepleniących Patriotów funkcjonariuszem FSB, poetycznym trollem i komisarzem politycznym - inne epitety chwilowo pominę - powierzam tej białej kartce moje wspomnienie, kiedy na początku stanu wojennego (chyba w lutym 1982 roku) wybrałem się z Piotrem - moim kurierem w kontaktach z "Nową" - do Krakowa po radiostację, która miała się dopisać do AK-owskiej "Błyskawicy".
Na dworcach wtedy sprawdzano prawie każdy tłumoczek, węzełek i walizkę - nawet siatkę z kartoflami, bowiem wyglądem swym przypominały granaty. Kiedy na punkcie kontaktowym odebraliśmy radiostację, okazało się, że potrzebuje ona okazałego, jak na warunki wojenne, pakunku. Pojechaliśmy zatem do moich krakowskich znajomych, gdzie ku utrapieniu Piotra zarządziłem dalszą podróż do Warszawy z otwartymi pokaźnymi dwiema torbami, wypełnionymi złocistymi polskimi renetami. Na dnie tych toreb spoczywały elementy owej radiostacji.
Na krakowskim dworcu patroli naszej wyzwoleńczej armii było bez liku. Każdy z nich przyglądał się z wielką podejrzliwością naszym otwartym wielkim torbom wypełnionym po brzegi jabłkami, ale nikt nie odważył się prosić nas o gościnę, co nie pozwalało wierzyć w zanik dobrych obyczajów. Piotrek miał mokre gacie i to groziło kompromitującą prawdziwych konspiratorów wsypą. Udało się mi jednak na tyle opanować drżenie mokrych gaci, że wsiedliśmy bezczelnie do przedziału, w którym podróżowali żołnierze ludowej armii w trakcie wypełniania obowiązku służenia Ojczyźnie. I te niedorajdy naszymi torbami bardzo się zainteresowali, bo wojsko zawsze jest głodne. Kiedy więc, chcąc sprostać nakazowi staropolskiej gościnności, zaprosiłem naszych dzielnych wojaków do spożywania naszych złocistych renet, Piotrek ostatkiem sił spojrzał na mnie i już wiedziałem, że uznał mnie w drodze na szafot za szaleńca. Wprawdzie i mnie nogi lekko się ugięły, ale polski żołnierz na tyle był skromny, że każdy wziął tylko jedno jabłko. Podczas podróży co i rusz uzbrojone patrole sprawdzały w sąsiednich przedziałach dokumenty i bagaże. W naszym wojskowym przedziale nikomu już nie chciało się zaczepiać zabłąkanych dwóch cywilów. Tym bardziej, że wspólnie śpiewaliśmy legionową pieśń, tak trywialnie znienawidzoną w koszarach ludowego wojska. I pod taką ochroną dojechaliśmy do stolicy priwislanskiego kraju błogo i szczęśliwie.
Tak więc nie od dziś, w kurzu i grymasach podobnych doświadczeń, postuluję nie tylko zmianę polskiego narodowego hymnu, ale i godła.
Złota reneta lub rozwijający się rozmaryn najzupełniej nam wystarczą. A i Tadeusz Bieda - Kościuszko powinien wreszcie znaleźć miejsce wiecznego spoczynku, a nie straszyć w każdej polskiej wiosce i miasteczku swoim imieniem na rogatkach.
Gdybym dodał, że cały ten trud poszedł na marne i radiostacja przeleżała się u mnie kilka lat, by raptem zniknąć już dla innych celów, to niewątpliwie zasłużę sobie na miano mendy - co i radiostacja "Jutrzenka" powinna jako ostrzeżenie w niebiańskie przestworza wyemitować.
18 lutego, Roku Pańskiego 2011
Błotniak z Bronnej Góry