Otóż opis tego sprzętu, który jeszcze nie tak dawno umieszczony był w różnego rodzaju poczekalniach — wydaje mi się zbędny. A to dlatego, że ważna jest szczególnie Spluwaczki zawartość. Bowiem pozostała w Narodzie tak przemożna chęć do spluwania, opluwania i odpluwania, tak odmieniane przez wszystkie przypadki "plucie", jako najbardziej czytelna metafora umysłowej działalności, że i archiwiści powstającej obecnie internetowej literatury polskiej już mogą się czuć dokumentnie opluci. Tak więc ślina i siła plucia wystarczą dzisiaj za pióro, argument i atrament!
Jednakże niektórym i poczciwa Spluwaczka nie wystarcza, więc jeszcze muszą użyć do rozpoznania i oceny rzeczywistości swego nosa. Strzykając więc śliną gdzie popadnie i obwąchując mnie ze wstrętem, pouczają z emfazą, bym pisał rzeczy zrozumiałe dla ich rozumku i łatwe do pojęcia dla ich wyobraźni — wykazując przy tym dbałość i o innych, spragnionych podobnych wrażeń czytelników. Kiedy jednak ja sam czegoś nie rozumiem — winą obarczam zazwyczaj siebie, czyli swoje nieuctwo i swój brak wyobraźni.
I taka właśnie moja niegdysiejsza plugawa teza zdawała mi się dobrą konstrukcją felietonu. Aż tu nagle przeczytałem, że Jarosław Marek Rymkiewicz także posługuje się tą metaforą, i to w wersji papierowej. Wprawdzie wkłada ją w usta Antoniego Słonimskiego bez jego wiedzy i woli, ale chcąc unicestwić moralnie swoją dawną Muzę, czyli Adasia Michnika, musi się JMR podeprzeć takim właśnie autorytetem, którego nie ma już wśród żywych. Przymuszony w ten sposób — pluje więc Słonimski swojemu bywszemu sekretarzowi prosto pod nogi...
I jak tu w spokoju ducha celebrować własne dziwactwa?
Jednakże niektórym i poczciwa Spluwaczka nie wystarcza, więc jeszcze muszą użyć do rozpoznania i oceny rzeczywistości swego nosa. Strzykając więc śliną gdzie popadnie i obwąchując mnie ze wstrętem, pouczają z emfazą, bym pisał rzeczy zrozumiałe dla ich rozumku i łatwe do pojęcia dla ich wyobraźni — wykazując przy tym dbałość i o innych, spragnionych podobnych wrażeń czytelników. Kiedy jednak ja sam czegoś nie rozumiem — winą obarczam zazwyczaj siebie, czyli swoje nieuctwo i swój brak wyobraźni.
I taka właśnie moja niegdysiejsza plugawa teza zdawała mi się dobrą konstrukcją felietonu. Aż tu nagle przeczytałem, że Jarosław Marek Rymkiewicz także posługuje się tą metaforą, i to w wersji papierowej. Wprawdzie wkłada ją w usta Antoniego Słonimskiego bez jego wiedzy i woli, ale chcąc unicestwić moralnie swoją dawną Muzę, czyli Adasia Michnika, musi się JMR podeprzeć takim właśnie autorytetem, którego nie ma już wśród żywych. Przymuszony w ten sposób — pluje więc Słonimski swojemu bywszemu sekretarzowi prosto pod nogi...
I jak tu w spokoju ducha celebrować własne dziwactwa?