Chciałem wprawdzie oszczędny tekst napisać, aliści moje zamiłowanie do zwięzłości na ciężką próbę wystawione zostało, bowiem szybko doznałem potępianego dość powszechnie stanu zaniepokojenia umysłu, który na swoje fanaberie nie nabył jeszcze odporności przez zastosowanie odpowiedniej szczepionki. Tak więc Zaraza - a więc czarna śmierć, morowe powietrze, pomór - zniewoliły moje zmysły i jako ich ofiara w tym miejscu się produkuję, które opuściłem w grzesznym braku wiary we własne literki.
Zwykle tak w Polszcze bywało, że pomór - od czasów Kazimierza Wielkiego - szedł z zadyszką od Wschodu na Zachód i dalej idąc dorzeczem Wisły pustoszył cały kraj albo w pobliżu pól bitewnych (jak po bitwie pod Beresteczkiem) wśród stosów trupów brał początek. (Pisze Ludwik Kubala 120 lat temu: "mówili jedni, że z powodu niepochowanych trupów, które tam wzdłuż drogi do Konstantynowa w liczbie 30.000 leżały"). Zaraza zagarniała wszystkich bez wyjątku: czy to żydów, arian, Kozaków lub chrześcijan. (O poganach brak historycznych doniesień, bo katolicki pomór miał szczególną troskliwość wobec Słowian). Pewne jest, że w owych czasach nie wyrwała się nieopatrznie (lub opatrznie) Zaraza z laboratorium, gdzie trwały prace nad bronią biologiczną, której zapowietrzone miazmaty wypuszczone w lud unicestwić miały znaczącą część ludzkiej populacji, a poprzez medialne manewry zarządzające strachem - wypróbować broń na którą nie ma odwetu. (Groźba ta powstrzymywała do czasu zapalczywych wojowników i agresorów przed wzajemnym unicestwieniem).
Zaordynowano tedy manewry generalne, ażeby atak medialny na odmóżdżoną populację lemingów - które łykną każdą porcję ścierwa - znośnym uczynić. Telewizornie pokazały swoją siłę rażenia. Dlatego niektórzy trzymali się starych zasad przeciwko nisko ścielącej się zapowietrzonej mgle: okadzali chaty kadzidłami, gdzie zioła wonne, kwiaty róży i liście wierzby tliły się wyrzucając Zarazę z domostw. Na wszelki wypadek skrapiano ściany octem lub palono siarkę. Majętni szlachcice brali na przeczyszczenie. Biedakom zalecano korzeń dzięcieliny w winie, a zimą jego wyciąg w wódce. Używano też goryczki, bukwiowych liści i nagietka na kwaśno.
Mimo tych zabiegów i modłów do Najświętszej Panienki i Chrystusika królewiątka Polski umarło w Krakowie w roku 1653 - 26 tysięcy chrześcijan. Żydzi, jako naród bardziej wartościowy, wykupili się Jahwe trzema tysiącami trupaków; inni jeszcze większe podawali liczby. Umierało więc pięćdziesięciu Żydów codziennie i setka zadekretowanych katolików, którym bozia pomóc się leniła. Tak czy siak - niejako w zastępstwie braku boskiej dobrotliwej ingerencji - starano się dać odpór Zarazie w postaci "szałwii i ruty w occie winnym. Ale to wszystko nic nie pomagało. Bogaci zaczęli uciekać na wszystkie strony, w kraju pojawił się niepokój tem większy, że niezwyczajne zjawiska i niezwykły bieg natury zdawałoby się gorsze nieszczęście zapowiadać i napełniały przerażeniem zabobonne umysły. W całej Polsze pokazały się oznaki ogólnego moru: choroby szkodliwe z petocyami, z ospą, z odrą, z dymienicami, gruzłami i karbunukułami i szkodliwe odejście od rozumu. A powietrze coraz bardziej się srożyło" - powiada Kubala. Dlatego, dla oczyszczenia powietrza, spalono w podkrakowskiej Mogile czyniących spustoszenie kilka czarownic, które jakowyś seksualny i religijny jad ponoć roznosiły - czyniący spustoszenie w jądrach plebanów i zakonników. Ale cóż: "gospody zamknięte, cmentarze oblężone trumnami, studnie zatrute przez Rusinów i Żydów" - cytuje Ludwik Kubala w roku 1901, co jest wskazówką wystarczającą, jak w zamierzchłych już czasach pojmowano obie nacje, co karmiło skutecznie wszelką ciemnotę.
Czyż więc dziś, zagrożeni zadekretowaną pandemią i stanem zniewolenia nie powinniśmy na chwilę wziąć na wstrzymanie i stare księgi wertować, ażeby nie stracić równowagi? Rzecz jednak w tym, że jesteśmy już od wielu pokoleń dewocyjnymi analfabetami. Byle klecha przyprawia nas z ambony o orgazm wsobnego intelektu, a państwowy nierząd pławi się w propagandowym niechlujstwie, które zmutowany po katolicku plebs wysłuchuje z religijną bojaźnią. Kościółki wprawdzie zamknięte dla tłumnych zgromadzeń, ale jakoś nie widać procesji pospólstwa na cmentarze, by tam znaleźć pod krzyżem życie wieczne. To są nasze skatoliczałe włości, to Korona polska zagrzebana w popiele. Pozostał tu i ówdzie jakiś nawiedzony pisarczyk i kilka hufców zbrojnych w umysły rycerzy. Oni tylko zmagają się z nisko ścielącą się nad ziemią zapowietrzoną mgłą.
Kurtyna!
Za kurtyną zaś, cichcem, pod osłoną koronoświrusa i zakazem wstępu do lasów, trwa masakra drzewostanu w puszczańskiej domenie tzw. Wigierskiego Parku Narodowego, który poza swoim statutowym przywilejem jest również Przedsiębiorstwem Pozyskania Drewna, a jezioro Wigry pełni funkcję suwalskiej oczyszczalni ścieków!
Pod piłę idą także najpiękniejsze okazy: świerki, sosny, brzozy, a i dąb nie jest do pogardzenia. Cały ten proceder kwitnie jako wyraz szczególnej troski o polską przyrodę zdezelowanej umysłowo od lat tzw. Rady Naukowej, wniebowziętego nielicznego chłopstwa i namaszczonego przez aktualną ferajnę dyrektorskiego figuranta, który zmuszony jest do realizacji zamówień na drewno, bo to przecież ta ręka łaskawa wyniosła go na dyrektorski stołek.
Żołnierzu Polski (jeśliś jest), ocknij się z letargu! Bo nie może być tak, że schałacony bezmyślny tubylec, skorumpowany 500+ i trzynastą emeryturką, przykroi nam Rzplitą wedle własnych potrzeb; także wtedy gdy ma zagwarantowaną liczebną większość!
Kiedy jednak podczas bezsennych nocy pochylam się nad naszą polską udręką, tylko dwa słowa chylą mi się pod pióro: SZUMY I PISKI! Przewodzi temu chórkowi utytułowany dyslektyczny szarlatan. Tubylcza zamaskowana mierzwa w odruchu wdzięczności nadstawia tyłki do, cyt: wyszczepień. Na placu apelowym walają się polskie sztandary.
Kurtyna!
Za kurtyną zaś, cichcem, pod osłoną koronoświrusa i zakazem wstępu do lasów, trwa masakra drzewostanu w puszczańskiej domenie tzw. Wigierskiego Parku Narodowego, który poza swoim statutowym przywilejem jest również Przedsiębiorstwem Pozyskania Drewna, a jezioro Wigry pełni funkcję suwalskiej oczyszczalni ścieków!
Troska parkowych biuralistów po zniesieniu zakazu wstępu do Puszczy.
Pod piłę idą także najpiękniejsze okazy: świerki, sosny, brzozy, a i dąb nie jest do pogardzenia. Cały ten proceder kwitnie jako wyraz szczególnej troski o polską przyrodę zdezelowanej umysłowo od lat tzw. Rady Naukowej, wniebowziętego nielicznego chłopstwa i namaszczonego przez aktualną ferajnę dyrektorskiego figuranta, który zmuszony jest do realizacji zamówień na drewno, bo to przecież ta ręka łaskawa wyniosła go na dyrektorski stołek.
Żołnierzu Polski (jeśliś jest), ocknij się z letargu! Bo nie może być tak, że schałacony bezmyślny tubylec, skorumpowany 500+ i trzynastą emeryturką, przykroi nam Rzplitą wedle własnych potrzeb; także wtedy gdy ma zagwarantowaną liczebną większość!
Kiedy jednak podczas bezsennych nocy pochylam się nad naszą polską udręką, tylko dwa słowa chylą mi się pod pióro: SZUMY I PISKI! Przewodzi temu chórkowi utytułowany dyslektyczny szarlatan. Tubylcza zamaskowana mierzwa w odruchu wdzięczności nadstawia tyłki do, cyt: wyszczepień. Na placu apelowym walają się polskie sztandary.
Urobek parkowych biuralistów.