W mojej wrażej publicystycznej internetowej działalności nie miałem szczęścia spotkać poważnego polemisty. A przecież dopiero takie spotkanie może wydać jakiś znaczący owoc. Kiedy my tylko sami bajdurzymy w bezpieczny sposób bez oglądania się na publikę – która wprawdzie małą ma potrzebę umysłowej gimnastyki – zbliżamy się w karkołomny sposób do mówcy wygłaszającego referat na partyjnym spędzie.
Przykładów mogę podawać wiele, ale najbardziej wyrazisty wydaje mi się jeden z bohaterów mojego "BŁOTNEGO ABECADŁA". Owóż ten przedmiot moich dywagacji nie był i nie jest w stanie zareagować w sposób rozumny na moje rzekome przeinaczenia i kalumnie, zbywając moją zachętę do polemiki lekceważącym prychnięciem, bo przecież moje teksty na takową nie zasługują i jemu zwyczajnie się nie chce, bo modlitwa za moje duchowe zboczenie zdaje się mu wystarczającym ekwiwalentem zupełnie niepotrzebnych sporów, bo słowiańscy Bogowie – o których nie ma żadnej wiedzy – nijak się mają do jego jedynego Boga, który jest jedyny i już! I pogrąża się mój bohater dalej w bezsilnej retoryce nie bacząc nawet, by w odmętach ścieków jedynie słusznej wiary, wykazać przy okazji swoją karykaturalną indolencję jako wartość nadrzędną: czyli owo modlitewne skrzyżowanie słupa z belką, gdzie przy pomocy nagłaśniających gadżetów i hojnej państwowej kasy, może klepać paciorki kultywując swoje dobre samopoczucie bez oglądania się na haniebne katolickie praktyki, którym udało się – jak się sądzi w otoczeniu plebana – przykryć słowiańską tożsamość sutanną i habitem.
Tedy i duma go rozpiera w patryjotycznym na obecny czas zwidzie, że w przeszłości pogoniliśmy kota Moskowii, która jakoby na nas napadła, więc pognaliśmy ich aż tak dotkliwie, że Kreml zdobyliśmy z marszu i mieszkaliśmy w nim przez dwa lata. (Zachowując się jak typowi okupanci – o czym zapomina wspomnieć, bo i tej wiedzy zwyczajnie nie posiada). Delikatnie więc zwracam mu uwagę, że to raczej dynastyczna drżączka Wazy i jego obłąkany jezuicki katolicyzm pospołu z Samozwańcem były przyczyną tej nieszczęśliwej pod każdym względem moskiewskiej eskapady, która stanie się w przyszłości kamieniem węgielnym politycznej opcji deratyzacji Rzeczypospolitej.
Tedy i duma go rozpiera w patryjotycznym na obecny czas zwidzie, że w przeszłości pogoniliśmy kota Moskowii, która jakoby na nas napadła, więc pognaliśmy ich aż tak dotkliwie, że Kreml zdobyliśmy z marszu i mieszkaliśmy w nim przez dwa lata. (Zachowując się jak typowi okupanci – o czym zapomina wspomnieć, bo i tej wiedzy zwyczajnie nie posiada). Delikatnie więc zwracam mu uwagę, że to raczej dynastyczna drżączka Wazy i jego obłąkany jezuicki katolicyzm pospołu z Samozwańcem były przyczyną tej nieszczęśliwej pod każdym względem moskiewskiej eskapady, która stanie się w przyszłości kamieniem węgielnym politycznej opcji deratyzacji Rzeczypospolitej.
Kiedy więc rozprawiamy o przyczynach upadku idei polskości – weźmy i taki szczegół pod uwagę. Albowiem wychodzi mi na to, że przeciętny polski katolik, to nie tylko zdradziecki sługa kościelnego państwa, nie tylko żarliwy wyznawca propagandy Radia Maryja i czytelnik rusofobicznej Gazety Polskiego Kołtuna, nie tylko kartka wyborcza wrzucana do konfesjonału – gdzie przyjmują hołdy kolejni polityczni prałaci i ich wybrańcy – ale także, we wszelkich wymiarach, całkowicie nieprzydatna Rzplitej maniakalna struktura fanatycznej umysłowej pustki – niezdolnej do żadnego dyskursu.
(Gdybym był chrześcijaninem, zaraz bym się wyrzekł kościółkowych splendorów i watykańskiego badziewia. Wiara to przede wszystkim pokora, więc katolicy dawno już przestali być chrześcijanami, jeśli w ogóle kiedykolwiek nimi byli. Tedy z dobrego serca radzę, albowiem w naszym krótkim żywocie jakże mało mamy czasu na adekwatne decyzje, które naszą determinację w niezgodzie na unicestwienie wspomóc mogą. Dlatego religijna doktryna wydaje się być dla tak wielu wciąż jedynym skutecznym środkiem na namolne znaki zapytania. Pozostaje jeszcze zapomniana nieco naftalina, która może – jak się nam wydaje – wyeliminować nawet mole książkowe.
A jeśli mój przyjaciel Jerzy P. – tak bardzo poszkodowany na umyśle – sądzi, że ten felieton dotyczy jego osoby, to karykaturalnie się myli. Ja opisuję tylko pewien typ umysłowości, której Jerzy P. jest dość wybitnym przedstawicielem).
(Gdybym był chrześcijaninem, zaraz bym się wyrzekł kościółkowych splendorów i watykańskiego badziewia. Wiara to przede wszystkim pokora, więc katolicy dawno już przestali być chrześcijanami, jeśli w ogóle kiedykolwiek nimi byli. Tedy z dobrego serca radzę, albowiem w naszym krótkim żywocie jakże mało mamy czasu na adekwatne decyzje, które naszą determinację w niezgodzie na unicestwienie wspomóc mogą. Dlatego religijna doktryna wydaje się być dla tak wielu wciąż jedynym skutecznym środkiem na namolne znaki zapytania. Pozostaje jeszcze zapomniana nieco naftalina, która może – jak się nam wydaje – wyeliminować nawet mole książkowe.
A jeśli mój przyjaciel Jerzy P. – tak bardzo poszkodowany na umyśle – sądzi, że ten felieton dotyczy jego osoby, to karykaturalnie się myli. Ja opisuję tylko pewien typ umysłowości, której Jerzy P. jest dość wybitnym przedstawicielem).