BŁOTNE ABECADŁO

czwartek, 11 lutego 2016

ROŃDO ALLA POLACCA

Wiele wskazuje na taki rozwój wydarzeń, w których Polska znajduje się w schyłkowym okresie swoich dziejów, albowiem kończy się właśnie projekt polskiego państwa narodowego. I nic tu nie pomogą płacze, modlitwy, lamenty, strzelnice, kaplice, ołtarze i procesje – gdy rozumu w pospolitej codzienności nie staje. Na nic się tedy w odruchu stadnym zdaje odwołanie do staropolskich konwencji, gdy prezydencki samolot w smoleńskiej mgle może kilka wieków polskiej Historii obrócić w farsę. Przydatny jest także w tym procesie duński inżynier – nominowany błyskawicznie na eksperta od badania wypadków lotniczych – którego Matka Boska Stankiewicz połechtała w odpowiednim miejscu, by pozyskać katolicką mózgową spermę dla odżywienia polskiego jakoby patriotyzmu. Bo nie ulega przecież (mimo braku dowodów) żadnej wątpliwości, że ponury Putin zamordował polskiego prezydenta i wypił jego krew na miejscu katastrofy. Okazało się wszakże, że legion odpornych na takie fantasmagorie także ma coś do powiedzenia i tu sztandarowym przebiegłym przykładem zdaje się dotychczasowy niewierny współpracownik Gapola Leszek Misiak, prekursor hipotezy wybuchu w smoleńskim zamachu, którego śledcze dziennikarskie preferencje były starannie eksploatowane w kolejnych odsłonach spisku przeciwko prezydentowi, który izraelską rację stanu kojarzył filuternie z piastowską racją. Owóż Autor ten wydał po kilku latach przemilczaną przez to środowisko książkę, w której miał czelność opisać polityczne manewry "Gazety Polskiej" wokół tej tragedii. I zaraz pogrążył się w niebyt za sprawą swojej niesubordynacji. Jak więc widać, polskie kołtuństwo wciąż ma zdolność do zamiany masek. Dlatego wyrugowało ze swojej świadomości chociażby tak kaleki fakt, że to nikt inny, jak adoptowany przez Lecha Kaczyńskiego na swoje nieszczęście minister Szczygło, oddalił ze wstrętem rosyjską propozycję, by na pokładzie Tu-154 w locie do Smoleńska znajdował się rosyjski nawigator.
Wszelako, gdyby tak zewidencjonować kolejne "zamachowe" hipotezy wytworzone przez radosną twórczość naukowych autorytetów, to mielibyśmy przykładowy kogel mogel, gdzie brak dowodu powoduje tworzenie jego rozlicznych kopii, mających już pieczęć eksperckiego bezinteresownego myślenia. A przecież zespół Macieja Laska niczego na nowo nie badał. On tylko starał się na ludzki język przełożyć 1500 stron dokumentów, których przykładowy katolicki zwolennik zamachu na prezydencki samolot z wiadomych względów nie pojmuje. Tedy jak najbardziej może podlegać ocenie, czy owo gremium robiło to mniej czy bardziej udolnie. Jednakże takie działanie, także dla dobra narodowej zgody – które przecież nie wyklucza  odmiennych interpretacji – funkcyjna dziennikarka PISIS Anita Gargas nazwała propagandą, co dotkliwie deprecjonuje nie tylko rzetelne wnioski, ale i fakty. A proffessor Rońda, dla podtrzymania tej tezy, wyciągał z kapelusza swoje kolejne cyrkowe zwierzęta.
Czyż więc ktokolwiek może się dziwić, że śmierć i cierpienia zadawane przez ludzi Zwierzętom nie znajdują mojej aprobaty?

P.S.
Pan dr Wacław Berczyński zza Wielkiej Wody – (...jeden z głównych inżynierów Boeinga, jeden z tych wielu Polaków, którzy przez lata budowali potęgę Stanów Zjednoczonych. – pos. Antoni Macierewicz) – mianowany właśnie na szefa nowej komisji mającej wreszcie obiektywnie i w zgodzie z naukowymi zasadami wyjaśnić zagubionym Polanom mechanizm powietrznej smoleńskiej katastrofy, wyjawił z naukową pewnością, że: "niezwykle rzadko zdarza się katastrofa lotnicza, w której giną wszyscy pasażerowie". Właśnie dlatego tak przejmująca jest teza, że Rosjanie dobili strzałem w potylicę trzech ocalałych pasażerów. I kiwa się pan Berczyński w takt zawiłej pracy swoich mózgowych zwojów, bo synagoga to jednak jest marne miejsce do przeprowadzenia badań naukowych. W tym kontekście pochopną mi się zdaje zgoda Rosjan na taką formułę badania tej katastrofy, która musiała ożywić wszystkie Trupaki, których jedyną racją bytu jest wieczna nienawiść do Rosji. A panu dr Berczyńskiemu podpowiadam Opowieści Lasku Kabackiego i muzykę sfer z fortów na Okęciu. Aczkolwiek nawet zwykły powieściopisarz może starać się o przyjęcie do Polskiej Akademii Nauk, co nawet wyrozumiały prezes Michał Kleiber powita z naukowym wdziękiem. Nie wydaje mi się jednak, by dr Berczyński chciał się poddać nawet tej procedurze. Przecież wystarczy, że radiomaryjne autorytety wyniosły doktora do godności proffessora i badacza wypadków lotniczych.

Zupełnie marginalne wydają się więc dywagacje o kosztach zawracania Wisły patykiem. Koszty to wprawdzie różnorakie, aliści najbardziej wymierne są argumenty wycenione w twardej walucie. Otóż wiele razy dało się słyszeć święte oburzenie, że "kłamstwa smoleńskie" dotychczasowych badaczy są opłacane z kieszeni polskiego podatnika. Nowa komisja ma przeto sposobność pracy cechującej wolontariat lub też korzystania z potajemnych źródeł finansowania. Póki co, wielebni eksperci będą otrzymywać od robionych w bambuko potomków Polan "ok. 10 tysięcy PLN brutto". Wyrówna im to głodowe wynagrodzenie marny dodatek na tramwajowe przejazdy i ubogie stancje... Jak wiadomo, podpora demo-kracji (Wujek Sam) zażywa cielesnych rozkoszy nieopodal ulicy Wiejskiej.