Głupota, wiadomo, wiele ma imion. Nawet mędrcy pewnie też Głupoty są ofiarami i jej wdzięcznymi statystami. Kiedyś nawet napisałem felieton o nieśmiertelnym Głupku, którego zawsze mi jednak jakoś żal. Ale panuje też taka moda, ażeby Głupka strugać, bo wtedy, tak na wszelki wypadek, możemy się usprawiedliwić z wielu głupkowatych występków, mówiąc i mrugając oczkiem, że my to tylko Głupka przecież udawaliśmy.
Wszakże dzieje POLSKIEJ GŁUPOTY — to zaiste opasła księga. Kiedy jednak Aleksander Bocheński chciał tę POLSKĄ GŁUPOTĘ jakoś usystematyzować, do jednego naczynia zebrać ku przestrodze i przemyśleniu dla potomnych, to zaraz naraził się na zarzut polakożercy i cynicznego oszczercy, pozostającego w służbie ciemnych sił.
I taki pan Gerwazy nie może już nawet się zachwycić poetycką sztuką translatorską Mieczysława Jastruna — który tak pięknie Rilkego spolszczył — bo zaraz mu powiedzą i podszepną katoliccy bojownicy, że ten Jastrun ( i Rilke!) to przecież Żydzi! I ten Jastrun — to krwawy „polakożerca", co zwyczajnie horrendalnym i nikczemnym jest kłamstwem! I zaraz pokażą panu Gerwazemu drzwi, bo w kupie, natchnionej kazaniami księdza Natanka, przywłaszczyli sobie właśnie Rzeczpospolitą. I w niej nie ma już miejsca dla samodzielnie myślących, bowiem nikt już — oprócz nich samych — nie ma prawa do zabierania głosu w Jej imieniu. Tak więc wymachują bezkarnie swymi wyliniałymi piórami, i złorzeczą każdemu, kto im na drodze stanie — pozostawiając za sobą spaloną ziemię.
Taka Polska — to nie jest moja Polska!
W mojej Polsce, tej rozłożonej na białych płótnach wśród łąk nad Narwią, Wartą, Bugiem i Wisłą, skupionej w Święto Kupały wokół płonących wianków, przydrożnych pogańskich Chrystusów Frasobliwych, Polsce dobrej i wybaczającej, tkliwej i wspaniałomyślnej, szanującej groby nieprzyjaciół i broniącej każdej Istoty ludzkiej i zwierzęcej, mężnej i rozumnej w obronie Ojczyzny — czuwa stary, zapomniany słowiański bóg Swarożyc, syn Swaroga — zwykłego kowala — a więc obdarzony tymi samymi wadami, co i my — ale i nie szukający usprawiedliwienia za własne zaniechania u wrogów prawdziwych i wyimaginowanych.
Tedy na cóż może się nam przydać — w tak marnej codzienności — owo tak często przywoływane hasło, że własnego gniazda się nie kala, gdy tak dotkliwie mija się ono cokolwiek z mniej znaną puentą, że "nie ten ptak gniazdo kala, co je kala, lecz ten, co mówić nie pozwala". Dlatego mamy wiele przykładów, że i w patriotycznej i katolickiej teatralnej retoryce tkwi ziarno zatrute, które niczym nie różni się od totalitarnych grymasów. Dlatego tyle swarów w rzekomej obronie polskiej godności, wywołuje publicystyczna zamiana polskości na polactwo — chociaż w polactwie chce się tylko zmieścić i opisać stan świadomości, która ku zagładzie polskości zmierza. Tak więc jakże pospolicie głuptacko brzmi postulat polactwa, by tym, którzy starają się zdefiniować to pojęcie, znaleźć i opisać przyczyny upadku idei polskości — odbierać polskie obywatelstwo. I tutaj niewiedza skojarzona z arogancją pomija ten błahy fakt, że na czele takiej listy proskrypcyjnej musiałby spoczywać sam Cyprian Kamil Norwid, który przecież także istnienia polactwa nie negował. A jeszcze i wielu wybitnych Polan, którzy swoje przestrogi dla Polski już drzewiej literkom bezbronnym powierzyli, choć statystyczny tubylec woli trwonić swe życie w karczmie, aniżeli w bibliotece.
Ale po cóż oni nam! Oni przecież już umarli — a więc są nieobecni, czyli racji nie mają.
Kiedy więc usiłujemy — mimo wszystko i na przekór — w pokorze i pochyleniu odczytać tabliczki z zatartym pismem, odtworzyć te spalone kartki z warszawskich bibliotek, które zmieszały się z gliniastą grobową pleśnią , wejrzeć w odkopywaną twarz Swarożyca — to już nic nie powstrzyma inwazji Robactwa na tę naszą część pleców, która właśnie straciła swą szlachetną nazwę.
Dlatego, Polaku, strzeż się wszelkich liter!
Wszakże dzieje POLSKIEJ GŁUPOTY — to zaiste opasła księga. Kiedy jednak Aleksander Bocheński chciał tę POLSKĄ GŁUPOTĘ jakoś usystematyzować, do jednego naczynia zebrać ku przestrodze i przemyśleniu dla potomnych, to zaraz naraził się na zarzut polakożercy i cynicznego oszczercy, pozostającego w służbie ciemnych sił.
I taki pan Gerwazy nie może już nawet się zachwycić poetycką sztuką translatorską Mieczysława Jastruna — który tak pięknie Rilkego spolszczył — bo zaraz mu powiedzą i podszepną katoliccy bojownicy, że ten Jastrun ( i Rilke!) to przecież Żydzi! I ten Jastrun — to krwawy „polakożerca", co zwyczajnie horrendalnym i nikczemnym jest kłamstwem! I zaraz pokażą panu Gerwazemu drzwi, bo w kupie, natchnionej kazaniami księdza Natanka, przywłaszczyli sobie właśnie Rzeczpospolitą. I w niej nie ma już miejsca dla samodzielnie myślących, bowiem nikt już — oprócz nich samych — nie ma prawa do zabierania głosu w Jej imieniu. Tak więc wymachują bezkarnie swymi wyliniałymi piórami, i złorzeczą każdemu, kto im na drodze stanie — pozostawiając za sobą spaloną ziemię.
Taka Polska — to nie jest moja Polska!
W mojej Polsce, tej rozłożonej na białych płótnach wśród łąk nad Narwią, Wartą, Bugiem i Wisłą, skupionej w Święto Kupały wokół płonących wianków, przydrożnych pogańskich Chrystusów Frasobliwych, Polsce dobrej i wybaczającej, tkliwej i wspaniałomyślnej, szanującej groby nieprzyjaciół i broniącej każdej Istoty ludzkiej i zwierzęcej, mężnej i rozumnej w obronie Ojczyzny — czuwa stary, zapomniany słowiański bóg Swarożyc, syn Swaroga — zwykłego kowala — a więc obdarzony tymi samymi wadami, co i my — ale i nie szukający usprawiedliwienia za własne zaniechania u wrogów prawdziwych i wyimaginowanych.
Tedy na cóż może się nam przydać — w tak marnej codzienności — owo tak często przywoływane hasło, że własnego gniazda się nie kala, gdy tak dotkliwie mija się ono cokolwiek z mniej znaną puentą, że "nie ten ptak gniazdo kala, co je kala, lecz ten, co mówić nie pozwala". Dlatego mamy wiele przykładów, że i w patriotycznej i katolickiej teatralnej retoryce tkwi ziarno zatrute, które niczym nie różni się od totalitarnych grymasów. Dlatego tyle swarów w rzekomej obronie polskiej godności, wywołuje publicystyczna zamiana polskości na polactwo — chociaż w polactwie chce się tylko zmieścić i opisać stan świadomości, która ku zagładzie polskości zmierza. Tak więc jakże pospolicie głuptacko brzmi postulat polactwa, by tym, którzy starają się zdefiniować to pojęcie, znaleźć i opisać przyczyny upadku idei polskości — odbierać polskie obywatelstwo. I tutaj niewiedza skojarzona z arogancją pomija ten błahy fakt, że na czele takiej listy proskrypcyjnej musiałby spoczywać sam Cyprian Kamil Norwid, który przecież także istnienia polactwa nie negował. A jeszcze i wielu wybitnych Polan, którzy swoje przestrogi dla Polski już drzewiej literkom bezbronnym powierzyli, choć statystyczny tubylec woli trwonić swe życie w karczmie, aniżeli w bibliotece.
Ale po cóż oni nam! Oni przecież już umarli — a więc są nieobecni, czyli racji nie mają.
Kiedy więc usiłujemy — mimo wszystko i na przekór — w pokorze i pochyleniu odczytać tabliczki z zatartym pismem, odtworzyć te spalone kartki z warszawskich bibliotek, które zmieszały się z gliniastą grobową pleśnią , wejrzeć w odkopywaną twarz Swarożyca — to już nic nie powstrzyma inwazji Robactwa na tę naszą część pleców, która właśnie straciła swą szlachetną nazwę.
Dlatego, Polaku, strzeż się wszelkich liter!