Szedłem dzisiaj przez Puszczę i
nagle ziemia się zatrzęsła. Na wprost mnie galopował dorodny Borsuk.
Stanąłem, aby nie przyprawiać go o palpitację serca związaną ze
spotkania z ludzką Bestią, ale on zatrzymał się pięć metrów przede mną,
wysikał się w spokoju i pognał w puszczańską gęstwinę. A tuż za nim
nadbiegł drugi Borsuk, wysikał się w tym samym miejscu i pobiegł jego
śladem. I w ten sposób stałem się świadkiem borsuczej namiętności.
Aliści przypomniał mi się inny Borsuk, umierający na asfalcie w mojej obecności.
Otóż
nocą wyprzedził mnie jakiś wracający z dyskoteki samochód, czyli z
prędkością nadmierną. I zaraz zobaczyłem w światłach reflektorów
zaledwie poruszający się przedmiot na szosie. Zatrzymałem się tuż przed
nim. Przede mną leżał oddychający spazmatycznie Borsuk.
Tymczasem
do grona obserwatorów dołączyła także załoga tego samochodu, który
Borsuka przejechał. Wszyscy byli zakłopotani. Bo Borsuk — niestety — żył
jeszcze. Ale, wiadomo, koszty weterynaryjnej opieki wysokie są, i nikt
nie kwapił się z pomocą. Tak więc sprawcy wypadku szybko się oddalili.
I
oto pozostałem ja sam na szosie z potrzebującym pomocy Borsukiem. I
zacząłem sobie także przemyśliwać nad kosztami i obowiązkami. Przecież
Borsuk nie ma szans, i wystarczy, że go tutaj godnie pochowam.
I wtedy otwarło się na mnie oko Borsuka z tak bolesną wiedzą!
Borsuk — nasze sumienie!
30 marca 2012
30 marca 2012