Nie żyję wprawdzie aż tak długo jak
kolumna dewota Zygmunta III Wazy, ale i ja byłem mimowolnym świadkiem i
takich wydarzeń, które Historia mieć będzie w głębokim poważaniu: nawet
Niemcy trzepali na Trakcie Królewskim swoje w czasie Powstania
zagrabione dywany — i w ten sposób ostali się na kartach książki Jarosława Marka Rymkiewicza...
Otóż
w poranek ów słoneczny, ja, wędrowiec młodociany i obdarty, na Nowym Świecie w Warszawie, miałem spotkanie z limuzyną czarnego koloru. Był to
citroen ds 19.
Przechodniów
przypadkowych było mało, innych limuzyn nie było żadnych. I, wyobraźcie
to sobie, byłem tylko ja na przejściu dla pieszych odmalowanym
starannie.
Tak
więc u skraju chodnika postanowiłem zaczekać, aż ten kosmiczny pojazd
zbliżający się do mnie z dostojną prędkością przejedzie, a tu widać
włączone zostały za łaską Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej —
czyli ówczesnej Najświętszej Panienki Zawsze Dziewicy — wszystkie
amortyzatory i hydrauliczne rozwory i receptory, bo pojazd zatrzymał się
z pełnym namaszczenia kołyszącym się wdziękiem tuż przed pasami, i ręka
z ekskluzywnym mankietem się wychyliła z bocznego okienka w łaskawym i
przyzwalającym geście.
Podniesiony dumnie do takiej godności polazłem przez jezdnię.
Za kierownicą citroena ds 19 siedział sam premier Józef Cyrankiewicz.
Jednak historia ta nie zakończyła się na Nowym Świecie.
Wiele lat póżniej moi znajomi w Paryżu zaprowadzili mnie do podziemnego garażu.
W kątku stał citroen ds 19, który chcieli mi darować za różne moje przysługi.
Nie przyjąłem tej darowizny.
A to dlatego, że citroen był niebieski!
21 września 2012
21 września 2012