Ledwie posypię sobie co jakiś czas mój dziób popiołem, a już napierające nowe okoliczności przyrody domagają się ode mnie kolejnej ekspiacji za krzywdy wyrządzone moim bliźnim bliższym i dalszym, co moja pojednawcza natura stara się traktować z wyrozumiałością i należytą powagą, tym bardziej, że nie są mi one na zawsze przydane.
Oto odezwał się do mnie w prywatnym liście jeden z bohaterów "BŁOTNEGO ABECADŁA", bynajmniej nie uszczęśliwiony zaliczeniem go w ten sposób do pocztu nieśmiertelnych. Całość jego wypowiedzi podana została w impertynenckm i obrażonym tonie, co staram się zrozumieć, bo własny wizerunek zdaje się wielu jak szkaplerzyk wyświęcony wodą kolońską.
Szczególne oburzenie – poprzez nazwanie mojej niewinnej laurki DONOSEM – wywołało przywołanie dla narodowej polskiej pamięci pisma "Fołks Sztyme", gdzie mój bohater przed laty debiutował. Miejsce tego debiutu nigdy nie wywoływało we mnie jakiejś niezdrowej sensacji, bo przecież obowiązywała wówczas doktryna nieobecnośći Żydów w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i mówiło się zupełnie poważnie, że ocalałych z "Holocaustu" jest co najwyżej dwa tysiące. Doprawdy zawiodła mnie jednak moja wyobraźnia dotkliwie, bo nie mogłem się spodziewać, że w przyszłości miejsce jego literackiej inicjacji będzie dla autora tak wstydliwym grzechem. Aliści śmiercionośnym już w obecnej rzeczywistości zarzutem było podsumowanie, że świadczy to o mojej "obsesji zaglądania wszystkim w spodnie". Co szczególnie ciekawe, obruszył się ów literacki adept na moje prześmiewcze nieco zdziwienie, że nie wzbogaca także literatury w języku jidysz, do czego ma absolutne prawo i powody, bo i obrzezanie się w wieku dojrzałym przy pomocy żyletki, jest świadectwem szczególnej determinacji. ...Ja tego języka nie znam – powiada ze złością i żałością, które mają mnie moralnie unicestwić i przy okazji być dowodem na nikczemność moich hipotez, bo przecież na Grochowie żaden tubylec udający Żyda albo Polaka nigdy nie istniał, co i pisarzowi Stasiukowi może się wydawać artystyczną halucynacją.
Jednakże w mojej filipce pełnił ten zwrot rolę figury retorycznej, której znaczenie dla ludzi powściągliwych powinno być dość wyraziste. Wychodzi więc na to, że – wbrew moim intencjom – sam mój literacki bohater stara się ukryć, czyli znieważyć swoich przodków, którzy przyjęli niegdyś talmudyczne wartości nie tylko dla politycznych korzyści, ale i dla duchowej krzepkości swojego ludu, który zaraz na wstępie zaczął się przepoczwarzać w Naród Wybrany dla przeprowadzenia czystki wśród słowiańskiej sierści, co rzeczywistym Żydom niekoniecznie było po ich myśli.
W tym momencie wstępujemy na grunt grząski i pełen zdradliwych zasadzek, w otchłań opadających w nią Istnień, bo przecież nie muszę szukać daleko.
Moja babcia, Julia Gagucka, była wszak z domu Kroman. Mój pradziad pełnił służbę w Kurlandii jako geodeta, also wykształcony był. Mam więc jakieś poszlaki, ale i tę pewność, że nad Wisłą się urodziłem i tutaj zmieszam się z polskimi łąkami, brzezinami, piaskami i gliną, z której ktoś może kiedyś ulepi zwyczajny garnek.
Tak więc łatwo można wskazać wielu przybyszów, którzy Polskę miłowali jako swoją Ojczyznę. I odwrotnie, wielu zasiedziałych tubylców traktuje Polską Ziemię jak postaw sukna z pańskiego stołu. Ile wyrwiemy, to nasze! Ile się nażremy i napijemy, to nasze! A po nas zmarnowane lasy, wyasfaltowane krajobrazy, wybita Zwierzyna i wyschnięte jeziora – jak umierające w takt katolskich modlitewnych oberków i skrzypiących koparek pobliskiej żwirowni jezioro Wigry: oczyszczalnia ścieków dla Suwałk!
Tak, Furia we mnie mieszka. Ja już nie mogę słuchać tych płaczliwych skarg i zdziwień: znowu nas ktoś gdzieś skrzywdził lub omamił! – To czemu śpimy gdy wartę trzeba trzymać, czemu puszczamy bąki na postrach gdy nieprzyjaciel naciera? Czemu mowy polskiej nie hołubimy, tylko paciorki klepiemy na Rzplitej zatratę? Czemu jesteśmy tak straszliwie byle jacy, a ja tonę w dygresjach?
Taki na ten przykład poeta Jacek Bierezin wstanie jutro z grobu i da mi po mordzie, bo swego czasu napisałem o jego dość znacznym nosie, który był w znacznych łaskach u zagubionych na paryskim bruku niewiast, które tym nosem doprowadzał do romantycznego szału, co na Wyspie św. Ludwika przybierało już bardziej godną patriotycznego obowiązku postać, chociaż właściciel polskiej księgarni obok historycznej kamienicy księcia Adama Jerzego Czartoryskiego dał się omotać nie tylko żydowskiej hucpie i stracił wiarę. Także więc i tu mogę być obwiniony przez wytrwałych tropicieli mojego (zwierzęcego) antysemityzmu, albowiem redaktor Dziki Kamień – bywszy paryski rezydent, tak żałośnie i bez umiaru fetowany w medialnej szczujni – splunie na mnie z parchatym wdziękiem i znajdzie tamże jedyne wytłumaczenie mojej z nim polemiki, dopełniając w ten sposób istnienie paranoi jako terminu literackiego, w którym każda brednia zmieści się wielokrotnie – ku ogólnemu zaćmieniu umysłów.
I tak znowu minęło dni mało wiele, i ten mój stary tekst – wydobyty z zakamarków Internetu – zaczyna mną rządzić. Tu coś dopiszę, tu coś skreślę, owam coś zagmatwam. I tak łażę jak ostatnia niedojda.
Bo może zanadto się trudzę – niepomny na wrzaski i chichoty? Niepomny na nasze doczesne połajanki, litanie i złowrogie pomruki?
Łatwo mi można zarzucić, że odbiegam od tematu i grzęznę w kontekstach. Jednakże nie chciałbym spoczywać na laurach nawiedzonego referenta. Bo przecież nikogo nie można wyręczyć w trudzie samodzielnych poszukiwań.
W "BŁOTNYM ABECADLE" pomieszczonych jest 248 tekstów. Razem z 85 felietonami, 38 tekstami poezyi samozwańczych i 31 obrazami – to już dość znaczna księga. Trzeba zrobić korektę i liczyć na zapomnienie. A jak się da, to jeszcze to i owo wydukać...
Mam jednak taką przykrą refleksję, że dałem się nabić w butelkę.
Jednakże w mojej filipce pełnił ten zwrot rolę figury retorycznej, której znaczenie dla ludzi powściągliwych powinno być dość wyraziste. Wychodzi więc na to, że – wbrew moim intencjom – sam mój literacki bohater stara się ukryć, czyli znieważyć swoich przodków, którzy przyjęli niegdyś talmudyczne wartości nie tylko dla politycznych korzyści, ale i dla duchowej krzepkości swojego ludu, który zaraz na wstępie zaczął się przepoczwarzać w Naród Wybrany dla przeprowadzenia czystki wśród słowiańskiej sierści, co rzeczywistym Żydom niekoniecznie było po ich myśli.
W tym momencie wstępujemy na grunt grząski i pełen zdradliwych zasadzek, w otchłań opadających w nią Istnień, bo przecież nie muszę szukać daleko.
Moja babcia, Julia Gagucka, była wszak z domu Kroman. Mój pradziad pełnił służbę w Kurlandii jako geodeta, also wykształcony był. Mam więc jakieś poszlaki, ale i tę pewność, że nad Wisłą się urodziłem i tutaj zmieszam się z polskimi łąkami, brzezinami, piaskami i gliną, z której ktoś może kiedyś ulepi zwyczajny garnek.
Tak więc łatwo można wskazać wielu przybyszów, którzy Polskę miłowali jako swoją Ojczyznę. I odwrotnie, wielu zasiedziałych tubylców traktuje Polską Ziemię jak postaw sukna z pańskiego stołu. Ile wyrwiemy, to nasze! Ile się nażremy i napijemy, to nasze! A po nas zmarnowane lasy, wyasfaltowane krajobrazy, wybita Zwierzyna i wyschnięte jeziora – jak umierające w takt katolskich modlitewnych oberków i skrzypiących koparek pobliskiej żwirowni jezioro Wigry: oczyszczalnia ścieków dla Suwałk!
Tak, Furia we mnie mieszka. Ja już nie mogę słuchać tych płaczliwych skarg i zdziwień: znowu nas ktoś gdzieś skrzywdził lub omamił! – To czemu śpimy gdy wartę trzeba trzymać, czemu puszczamy bąki na postrach gdy nieprzyjaciel naciera? Czemu mowy polskiej nie hołubimy, tylko paciorki klepiemy na Rzplitej zatratę? Czemu jesteśmy tak straszliwie byle jacy, a ja tonę w dygresjach?
Taki na ten przykład poeta Jacek Bierezin wstanie jutro z grobu i da mi po mordzie, bo swego czasu napisałem o jego dość znacznym nosie, który był w znacznych łaskach u zagubionych na paryskim bruku niewiast, które tym nosem doprowadzał do romantycznego szału, co na Wyspie św. Ludwika przybierało już bardziej godną patriotycznego obowiązku postać, chociaż właściciel polskiej księgarni obok historycznej kamienicy księcia Adama Jerzego Czartoryskiego dał się omotać nie tylko żydowskiej hucpie i stracił wiarę. Także więc i tu mogę być obwiniony przez wytrwałych tropicieli mojego (zwierzęcego) antysemityzmu, albowiem redaktor Dziki Kamień – bywszy paryski rezydent, tak żałośnie i bez umiaru fetowany w medialnej szczujni – splunie na mnie z parchatym wdziękiem i znajdzie tamże jedyne wytłumaczenie mojej z nim polemiki, dopełniając w ten sposób istnienie paranoi jako terminu literackiego, w którym każda brednia zmieści się wielokrotnie – ku ogólnemu zaćmieniu umysłów.
I tak znowu minęło dni mało wiele, i ten mój stary tekst – wydobyty z zakamarków Internetu – zaczyna mną rządzić. Tu coś dopiszę, tu coś skreślę, owam coś zagmatwam. I tak łażę jak ostatnia niedojda.
Bo może zanadto się trudzę – niepomny na wrzaski i chichoty? Niepomny na nasze doczesne połajanki, litanie i złowrogie pomruki?
Łatwo mi można zarzucić, że odbiegam od tematu i grzęznę w kontekstach. Jednakże nie chciałbym spoczywać na laurach nawiedzonego referenta. Bo przecież nikogo nie można wyręczyć w trudzie samodzielnych poszukiwań.
W "BŁOTNYM ABECADLE" pomieszczonych jest 248 tekstów. Razem z 85 felietonami, 38 tekstami poezyi samozwańczych i 31 obrazami – to już dość znaczna księga. Trzeba zrobić korektę i liczyć na zapomnienie. A jak się da, to jeszcze to i owo wydukać...
Mam jednak taką przykrą refleksję, że dałem się nabić w butelkę.