W czasie tropikalnej gorączki wyborczej, tej epidemii malarii prawdziwej, której ofiarą stał się także bywszy prezydęt, co najbardziej widomą oznaką katastrofalnego ocieplenia klimatu jest, ludziska jako tako zawieszający swoją uwagę na jaskiniowych metodach walki na ościenie, starają się też czasem całkiem na serio odróżnić i właściwie odczytać slogany i komiksowe pismo obrazkowe dla analfabetów, starające się w swym posłaniu trafić do ich kapryśnego ośrodka woli, którego spełnieniem jest ręka z odpowiednią kartką wyborczą w urnie; także ręka odcięta od korpusu z głową, jako zbędnym przydatkiem. Urna zaś w powszechnym odczuciu jest godnym miejscem, gdzie nasze prochy czekać będą na Zmartwychwstanie.
Jest więc to naczynie mimowolnym elementem ekspresji układu choreograficznego szykującej się do występów koalicji Hetki z Pętelką. Przy czym najbardziej wyrazistym postulatem jednego z ojców wciąż osieroconego narodu jest wołanie o koalicję wszystkich ze wszystkimi i stworzenie po demo-wyborach kongresu zjednoczeniowego wszelakich partii dla powołania PZPR (Polskiej Zjednoczonej Partii Robali). Naturalnie dla dobra Polski, bo tymi pakułami zapychają sobie usta wszyscy: po wygłoszeniu sepleniącej tyrady wygłaszamy tę formułkę wyuczoną uprzednio na pamięć i nikt już z czystym sumieniem podskoczyć nam nie może. I ja ten scenariusz popieram i, mocą swego pióra wyrwanego własnoręcznie z okolic gwizdawki, do realizacji kieruję. Nie bez drobnej uwagi wszakże. Bo czyż takie majsterkowanie przy duchowym dziedzictwie Sarmatów nie obraża na tyle mojej ptasiej inteligencji, bym i ja - wzorem sztabowych choreografów i konferansjerów - jakiegoś programu naprawy Rzplitej sklecić nie umiał?
Otóż pierwszym punktem mego programu politycznego jest likwidacja wszystkich polskich parków narodowych. A to dlatego, że z racji swojej rzekomo cennej przyrody i krajobrazu, które rzekomo tylko są dziedzictwem polskości, narażone są parki szczególnie na unicestwienie. Gdy nie będą już tym dobrem narodowym, powstrzymana zostanie w sposób naturalny ich degradacja poprzez szczególną wolę ich upiększania. Ja sam terminuję u Stwórcy już długie lata i widzę na przykładzie Wigierskiego Parku Narodowego, jak upiększamy Jego dzieło. Idę tutaj w ślady Jana Gwalberta Pawlikowskiego, który już blisko 100 lat temu nawoływał do podobnego upiększania Tatr poprzez ich urbanizację. A więc budowę nowych osiedli, hoteli i miejskiej infrastruktury, gdzie podstawowym budulcem jest asfalt i beton. Kiedy więc w Parku Narodowym powstają następne skupiska budowlanego chciejstwa, bo przecież chcemy, a jakże, żyć w nie skażonej przyrodzie, z dala od zgiełku, spalin i zabetonowanego krajobrazu - zaraz też za nimi tęsknimy i chcemy zalewać asfaltem dzieło Stwórcy, ażeby nam się tyłki nawet na drobnych ekologicznych wybojach nie trzęsły i naszych metalowych kapliczek amortyzatory i przeguby szczególnej bożej opiece i modlitwie powierzyć pragniemy, za nic mając żyjące tutaj dinozaury i błotniaki.
Ze smętkiem myślę sobie, czemu to Bóg tak mnie doświadcza, wysyłając wciąż w różne miejsca, gdzie moją powinnością jest narażanie się wszystkim, aby Jego wolę wypełnić świadectwem mego nędznego żywota i sen błogi moim bliźnim bez żadnego zadośćuczynienia przerywać, poza perspektywą umysłowych potów.
Tymczasem więc, na użytek wyborców, poprzestaję na tym jednym, choć może zgoła osobliwym wołaniu, obiecując w przyszłości bardziej temat rozwinąć, ażeby każdy minister Ochrony Polskich Krajobrazów mógł odmawiać mój tekst jak litanię. A i zwykłemu śmiertelnikowi do urny może się przyda?
W październiku, RP 2007
Błotniak z Bronnej Góry
Patriotyzm po polsku w parku narodowym