Nic się jeszcze nie stało, nic się nie spełniło. Świat nie jest, świat się wiecznie zaczyna – pisał poeta polski Julian Przyboś, moja młodzieńcza fascynacja i zauroczenie.
I te właśnie słowa spadają na mnie jak skrzydła tupolewa w smoleńskim lasku. Teraz, kiedy mogę jedynie potwierdzić moje wcześniejsze przywidzenia i intuicje. (Całą moją wiedzę i doświadczenie zabrałem z sobą. Ale tobie pozostawiam intuicję — takie słowa kazał wyryć na swoim nagrobku stary rybak.) Teraz, kiedy powinna zapanować cisza w smoleńskim lesie, o którym tak pięknie i przejmująco śpiewał już tak dawno Bułat Okudżawa, rosyjski lirnik, opłakujący naszych zaginionych w smoleńskiej mgle.
A Wy, Bracia Rosjanie, wybaczcie nam, że musimy żyć z brednią w dniu naszym powszednim. I to także przecież pamiętamy, że nasi pomordowani żołnierze spoczywają obok pomordowanych Rosjan. To ich zbielałe już kości przytulały ciała polskich żołnierzy.
Na tym ołtarzu, w skupionej modlitwie, niechaj spoczywają ofiary smoleńskiej katastrofy. I niech nikt się nie odważy skazywać ich na cierpienie powtórnego umierania, bo mało jest takich symboli naszego człowieczego cierpienia jak ten krzyż prosty, na którym Zbawiciel pozostawił nam Zbawienie w naszych rękach.
Tam, w korzeniach sosnowego lasku, trwają w milczeniu kości nie "ruskich", ale Rosjan. Nie ten mój brat, który z plemiennej mojej nacji pochodzi. Ale ten, z którym na dobre i na złe zbudowaliśmy domy obok siebie. I kochamy ziemię, która domy nasze i nas samych przygarnęła. I ku niej w pokorze zdążamy.
Dlatego ja, którego Przodkowie Wisłę szczególnie ukochali, ale i litewskich, łotewskich i germańskich niewiast dotknęli, do carskiego wojska w sołdaty szli, czyli ja, etniczny Polak z domieszką wszelakiej krwi, mam we wzgardzie sepleniące plemię tytularnych Polaków, którzy jeszcze w swych zakutych łbach za elitę Królestwa Polskiego chcieliby uchodzić. – Taka jest moja fantazja!
My, Prawdziwi Patrioci, którzy wykrzykujemy słowa tak skąpane w męczeńskiej śmierci patriotycznych powinności, bowiem nic nas one nie kosztują, więc mogą być ogłaszane ze swadą pospolitego bluzgu, co zaplute karły już w gardziołku Piłsudskiego przewidywały, a rozwinięta została ta publicystyka w pierwszych latach władzy ludowej – i dzisiaj także święci swój tryumf, gdy językowa logika zdychać raczy w bramie cytadeli. Jeszcze trochę i będziemy mogli poświadczyć swój honor i przywiązanie do polskich sarmackich wartości – czyli umrzeć godnie za Rzeczpospolitą.
Kupą, mości panowie!
Błotniak z Bronnej Góry