Zapewne i tej jesieni nie zostanę jeszcze premierem. A przecież wszyscy Polacy powinni wiedzieć, że Rzeczpospolita obejść się beze mnie nie może. Tylko na mojej lawecie wkroczymy dumni do Kółka Wynalazców Kwadratowych Wafli. To na mnie Opatrzność wskazuje swym pozłocistym promieniem.
Aliści nie jestem z tych co łatwo się poddają i niechaj cały Naród wie, że trwam na mojej Górze i czekam na Ojczyzny zew. I kiedy Najjaśniejsza mnie wezwie, stanę na tym trudnym posterunku i w imię szczęśliwości ludu mojego rozpocznę dzieło naprawy państwa. A do tego czasu niechaj nie zaznają spokoju wszyscy bandyci, krętacze i cudotwórcy. I tak mi dopomóż Bóg!
Po tym koniecznym wstępie muszę się przyznać, że przez wiele miesięcy w roku przebywam w wilgotnym kraju, wśród nimf, trolli i leśnych domostw. Dało mi to możliwość nauczenia się odróżniania łosia od renifera, chrabąszcza od konika polnego. I kiedy teraz, wiekuistą tą jesienią, przyglądam się odwiecznym przemianom: - dymom nad jeziorem, krzątaniu się bobrów... słucham nocnych gonitw łasiczek, nawiedzają mnie te same, jak co roku, myśli. Ta troska, by nie zapomnieć o co mi chodzi, tak mnie absorbuje, że zmianę dekoracji uważam w końcu za istotę rzeczy. I tak - z tygodnia na tydzień - myślę tylko o tym, jak moich rodaków na właściwą sprowadzić drogę, cel godziwy ukazać, myśleniem o Ojczyźnie natchnąć. A oni słuchają mojej mszy i udają, że nie wychodzą.
Cóż mi tedy pozostaje?
Zaczynam gryźć stół, spijam z karafek mętne alkohole, na końcu wypijam atrament. Porywisty wicher zaczyna wywiewać z mojej udręczonej głowy jakieś literki, karteczki zapisane dziwnym pismem, tytuły, fragmenty, sylaby, przecinki, zaimki i imiesłowy, pralinki i koreczki śledziowe i jeszcze, o czym ze wstydem donoszę, moja głowa zostaje porwana w dalekie kraje. Siedzę więc dalej przy stole bez pychy i bez głowy piszę dalej.
Wszystkie agencje donoszą wciąż o wynurzaniu się nowego lądu. Rzecznik rządu w żółtej kamizelce ratunkowej obwieścił sepleniąc, że wynurzenie Atlantydy spowoduje nowe powodzie na południu Polski. Jednak pracownicy Instytutu Wałęsy wykluczyli taką możliwość. Minister Nieustającego Wzrostu Gospodarczego poderwał się przytomnie i odważnie stwierdził, że partie tworzące koalicję są zgodne w ocenie rozmiarów przewidywanej - acz zawinionej przez poprzednie rządy - klęski, ale na wyżej położonych terenach wokół banków, więzień i innych budynków użyteczności publicznej daje się zauważyć nastrój radosnego oczekiwania, a krzywa sprzedaży samochodów pnie się już pionowo w górę z lekkim odchyleniem w kierunku stanu nietrzeźwości. - Należy tylko wyprodukować odpowiednią ilość przyborów do nurkowania i wyposażyć w nie oportunistów i emerytów - zakończył swe słuszne wystąpienie minister.
A ja się pytam rządu i całego społeczeństwa: - gdzie jest ekspedycja ratunkowa, gdzie są środki na pomoc dla Atlantydów, na te ich sierocińce, szpitale, szkoły, na bezdomne psy i koty...; dla tych mimowolnych pasażerów Wehikułu Czasu, który ma ich wyrzucić na powierzchnię piany poniżej ujścia ścieków.
Ja dobrze wiem, gdzie są te środki. A jeśli nie wiem, to się dowiem. To znaczy - nie dowiem się, bo wiem.
W tym momencie moja głowa sfrunęła na stół chichocąc nieprzyjaźnie.
- Rozmawiałam z Księciem, mam dla ciebie list polecający. Na razie zostaniesz Kotem. Potem poszukamy dla ciebie Bernardyna!
Bronna Góra,
W październiku roku 1997
P.S. (dzisiaj)
Nie tak wiele to moje paplanie się zestarzało. Nie wszyscy natomiast zrozumieją owo przyrównanie do Bernardyna.
Ale może i w tym jest jakiś poetyczny zaczyn?
Aliści nie jestem z tych co łatwo się poddają i niechaj cały Naród wie, że trwam na mojej Górze i czekam na Ojczyzny zew. I kiedy Najjaśniejsza mnie wezwie, stanę na tym trudnym posterunku i w imię szczęśliwości ludu mojego rozpocznę dzieło naprawy państwa. A do tego czasu niechaj nie zaznają spokoju wszyscy bandyci, krętacze i cudotwórcy. I tak mi dopomóż Bóg!
Po tym koniecznym wstępie muszę się przyznać, że przez wiele miesięcy w roku przebywam w wilgotnym kraju, wśród nimf, trolli i leśnych domostw. Dało mi to możliwość nauczenia się odróżniania łosia od renifera, chrabąszcza od konika polnego. I kiedy teraz, wiekuistą tą jesienią, przyglądam się odwiecznym przemianom: - dymom nad jeziorem, krzątaniu się bobrów... słucham nocnych gonitw łasiczek, nawiedzają mnie te same, jak co roku, myśli. Ta troska, by nie zapomnieć o co mi chodzi, tak mnie absorbuje, że zmianę dekoracji uważam w końcu za istotę rzeczy. I tak - z tygodnia na tydzień - myślę tylko o tym, jak moich rodaków na właściwą sprowadzić drogę, cel godziwy ukazać, myśleniem o Ojczyźnie natchnąć. A oni słuchają mojej mszy i udają, że nie wychodzą.
Cóż mi tedy pozostaje?
Zaczynam gryźć stół, spijam z karafek mętne alkohole, na końcu wypijam atrament. Porywisty wicher zaczyna wywiewać z mojej udręczonej głowy jakieś literki, karteczki zapisane dziwnym pismem, tytuły, fragmenty, sylaby, przecinki, zaimki i imiesłowy, pralinki i koreczki śledziowe i jeszcze, o czym ze wstydem donoszę, moja głowa zostaje porwana w dalekie kraje. Siedzę więc dalej przy stole bez pychy i bez głowy piszę dalej.
Wszystkie agencje donoszą wciąż o wynurzaniu się nowego lądu. Rzecznik rządu w żółtej kamizelce ratunkowej obwieścił sepleniąc, że wynurzenie Atlantydy spowoduje nowe powodzie na południu Polski. Jednak pracownicy Instytutu Wałęsy wykluczyli taką możliwość. Minister Nieustającego Wzrostu Gospodarczego poderwał się przytomnie i odważnie stwierdził, że partie tworzące koalicję są zgodne w ocenie rozmiarów przewidywanej - acz zawinionej przez poprzednie rządy - klęski, ale na wyżej położonych terenach wokół banków, więzień i innych budynków użyteczności publicznej daje się zauważyć nastrój radosnego oczekiwania, a krzywa sprzedaży samochodów pnie się już pionowo w górę z lekkim odchyleniem w kierunku stanu nietrzeźwości. - Należy tylko wyprodukować odpowiednią ilość przyborów do nurkowania i wyposażyć w nie oportunistów i emerytów - zakończył swe słuszne wystąpienie minister.
A ja się pytam rządu i całego społeczeństwa: - gdzie jest ekspedycja ratunkowa, gdzie są środki na pomoc dla Atlantydów, na te ich sierocińce, szpitale, szkoły, na bezdomne psy i koty...; dla tych mimowolnych pasażerów Wehikułu Czasu, który ma ich wyrzucić na powierzchnię piany poniżej ujścia ścieków.
Ja dobrze wiem, gdzie są te środki. A jeśli nie wiem, to się dowiem. To znaczy - nie dowiem się, bo wiem.
W tym momencie moja głowa sfrunęła na stół chichocąc nieprzyjaźnie.
- Rozmawiałam z Księciem, mam dla ciebie list polecający. Na razie zostaniesz Kotem. Potem poszukamy dla ciebie Bernardyna!
Bronna Góra,
W październiku roku 1997
P.S. (dzisiaj)
Nie tak wiele to moje paplanie się zestarzało. Nie wszyscy natomiast zrozumieją owo przyrównanie do Bernardyna.
Ale może i w tym jest jakiś poetyczny zaczyn?
Błotniak z Bronnej Góry