BŁOTNE ABECADŁO

poniedziałek, 14 marca 2011

LEKCJA LIRYKI

      Kiedy w roku 1987 pojechałem pierwszy raz do Paryża z moimi kilku obrazkami przemyconymi podstępnie, bo u nas, w Polsce, wszystko zdawało się śmiertelnym tchnieniem, kiedy mówiono, że komuna będzie trwała jeszcze 300 lat, ja, jak zawsze stojący po stronie beznadziejnie przegranych, naraziłem się dobrowolnie na śmieszność.
      Nafaszerowany tradycją Hotelu Lambert wyobraziłem sobie, że nowa emigracja jest ucieleśnieniem duchowego dziedzictwa romantyzmu. Różne znaki zapytania starannie kasowałem, podejrzewając siebie o nikczemne uleganie nieudolnej komunistycznej propagandzie. To, że nawet w niej może tkwić zaczyn dla przemyśleń i sugestia zwrócenia uwagi na zawiłe imponderabilia, było poza wszelką rachubą i ocierało się o zdradę. I w ten łatwy a bezmyślny sposób stałem się już pożądliwym celem dla Belzebuba, ocierającego się o mnie wyuzdanie i bezkarnie nie tylko na stacjach metra, ale i wśród cierpiących za wolność polskich emigrantów. Wprawdzie niektórzy z nich już pół roku przed wprowadzeniem stanu wojennego mieli informacje co się święci i szybko zwinęli manatki czmychając do kapitalistycznego raju, ale nimb emigracyjnej świętości skutecznie wygładzał ich rodzinne życiorysy. To, że Belzebub miał akurat iście semickie rysy, nie ułatwiało zadawania kłopotliwych dla semickiej tożsamości pytań.
      A więc poza tym, że chcieliśmy z Jackiem Bierezinem Zaliwskiego reaktywować, Legiony tworzyć, niezbyt wiele dobrego dla Polan mogło wyniknąć. A to dlatego, że poszła od żuczków w emigrancki lud informacja, jakobym był przysłany przez tajne służby PRL-u. Tak więc metoda unieszkodliwiania pozostających poza agenturą patriotów przez środowisko naszpikowane agenturą wszelkiej maści, wydaje do dziś swe zatrute owoce.
      Dla rekompensaty tedy polazłem do źródła paryskiej polskości, czyli na Wyspę św. Ludwika. Tuż obok Hotelu Lambert tkwiła polska księgarnia Romanowiczów. Pod pachę wziąłem przemycony obrazek, który był pierwszą stroną poświęconego "Solidarności" albumu z taką intencją, by go podarować Romanowiczom. Niechże sobie wisi w polskiej księgarni nad Sekwaną.
      Kiedy powiedziałem, że przyjechałem z Polski, Romanowicz od razu spojrzał na mnie jak na trędowatego. A już jego niechęć szczególnie wzrosła, gdy wskazując opakowany obrazek dodałem, iż poświęcony jest naszej dumnej niedalekiej przeszłości i dobrze by było, aby w tym historycznym miejscu był i taki akcent. I zaraz sobie przypomniałem zdjęcie i relację mojego znajomego sprzed kilku lat, gdy wystawa księgarni tonęła w polskich flagach i znakach "Solidarności". Wszakże teraz z wystawy całą tę dekorację wymiotło z kretesem.
      Pan Kazimierz Romanowicz z wyjątkowym niesmakiem ocenił moją propozycję i oddał się przedstawianiu piekiełka polskiej azylanckiej społeczności,  by dojść i do takiej puenty,  że on ma ich wszystkich serdecznie dość. Ten mało chwalebny wykład spowodował moją rejteradę i bolesny chichot, który poniekąd trwa do dzisiaj.
      W taki sposób otrzymałem swoją lekcję liryki i tak pochylili się nad moją  naiwną głupotą spadkobiercy Wielkich Duchów Polskości. A i to trzeba jeszcze dopowiedzieć, że po opuszczeniu tego zaklętego kręgu polskich widm los okazał mi swoją wyjątkową przychylność. Ale o tym  widma już nie miały bladego pojęcia, co niewątpliwie sprzyjało zachowaniu ich dobrego samopoczucia, które — jak nikczemnie mniemam — pielęgnują do dzisiaj, wystawiając ochotnie swe garnitury do dekoracji.

14 marca 2011

Błotniak z Bronnej Góry

środa, 9 marca 2011

ŻYCIE RODZINNE PANTOFELKÓW

      Czasami można usłyszeć dość humorystyczne opinie o braku cenzury prasowej i internetowej. Najgłośniej na cenzurę skarżą się dziennikarze, których wszędzie było pełno, ale w pewnym momencie stracili posadę w gazecie, telewizji lub radiu. Wtedy to rwą włosy z głów i obwiniają cenzurę i układ o swoją zawodową degradację. Dopóki byli w innym układzie i trybikiem w systemie, dopóty cenzury nie zauważali. Celują w tym procederze także ci namaszczeni przez siebie na Prawdziwych Polaków. 
      Tak i mnie ten przenikliwy wiatr wdziera się do archiwizowanych osobistych doświadczeń i spostrzeżeń - a więc pozwala wymknąć się definicji na swawole. Aby więc nie popaść w nadmierną ingerencję w kompetencje bardziej ode mnie wytrawnych publicystów i poetów pióra, wracam w pokorze na swoją półkę spleśniałego archiwisty i opiszę tu w skrócie przypadek internetowego forum, którego patronem jest Stanisław Michalkiewicz.
      Otóż mając zagwarantowane od lat w wolnej nadwiślańskiej prasie prawo do milczenia, pisywałem tu i ówdzie w internetowym świecie, zderzając się nie tylko z głupotą, ale też z cenzurą. Po kolejnym przykrym incydencie wróciłem sobie pod skrzydełka rzeczonego publicysty, skąd wprawdzie wcześniej wygnała mnie pospolita głupawka, to przynajmniej - jak sobie myślałem - nie groziła mi cenzura, bowiem osoba patrona takie mniemanie zdawała się gwarantować.
      Wyniesiony w takich okolicznościach do zajęcia miejsca na ambonie, już na progu zacząłem sobie gaworzyć ambitnie, z świętą wiarą w moc żywego słowa. Bowiem na pokojach tych panował taki zaduch, że i jakiekolwiek próby wyrwania się z tego marazmu przez jakże drapieżnych forumowych publicystów, kończyły się zaledwie na kelnerskiej obsłudze umysłowych komiwojażerów wszelakiej maści. Tak więc podporządkowane sobie służby zagoniłem do roboty i wśród rozlicznych wątków założyliśmy  także listę największych śmieciarzy, ażeby dwupłciowe żuczki i umysłowe pantofelki same się oczyściły z zarzutów w twórczej samokrytyce, co ewentualnie sąd skorupkowy mógłby wziąć pod uwagę przy orzekaniu winy.
      I tu nie doceniłem determinacji i poczucia humoru łażących za mną i po mnie od dłuższego czasu tych pożytecznych żyjątek. Spokojnie, bez ulegania nastrojom chwili, gdy ja tkwiłem w euforii zażywania swobodnego latania na pokojach Michalkiewicza - miłującego nade wszystko wolność wypowiedzi - one sobie niespiesznie i z mściwą satysfakcją wycierać poczęły moje literki na tablicy ogłoszeń i w spisie treści tej forumowej księgi, a także w Google pl., czyli według znanego schematu strącania skazańców w tak pojmowaną Nicość. Bowiem jak kogoś nie oglądamy na co dzień w mediach, to znaczy, że już dawno nie żyje. Tym razem jednak, w wyniku zarządzonego przeze mnie śledztwa, okazało się, że zdrada ukrywa się pod samym nosem naszego wybitnego, co by nie mówić, publicysty, bowiem tak opiewana  przez autora  tajemna razwiedka, czuwa także w jego szafie, chroniąc  przy okazji kalesony swego adwersarza.  Wynajmowany zwykle do takich zadań haker, wyraźnie nie musiał się trudzić. 
      I w taki oto sposób przypomniałem sobie, że grzech pierworodny rozłożony jest  między wszystkich ludzi. A więc kiedy kneblowana i ustrojona w dziewicze szaty opozycja przygotowuje się do przejęcia wreszcie władzy, to przejmuje te same metody co ich tak  krytykowani poprzednicy. Najwyraźniej przydatny dla każdego miłościwie panującego minister policji Józek Fouche, wyjątkowa szuja, miał taką wiedzę o ułomności ludzkiej natury, że w takim przypadku natychmiast zakładał następną opozycyjną prasę i partię. I tak oglądamy sobie wciąż ten sam spektakl, tylko kukiełki się zmieniają. W tym gronie, zapewne - strach pomyśleć - pozbawiony świadomości, zasiadł też nasz znamienity publicysta Stanisław Michalkiewicz, którego pralnia świadczy usługi w zakresie  wywabiania  hańbiących płodów niektórych umysłów — ku zadowoleniu klientów. Ot, zwyczajne życie rodzinne.

27 lipca 2009

Błotniak z Bronnej Góry

wtorek, 8 marca 2011

NIEOPODAL

Może to jest wzniosłość
Kiedy po spektaklu 
Opada na oczy kurtyna
I nieruchome zostają tam obrazy —
Bieleją puste kartki
Gdzie tętent konia się zatrzymał
Litery ktoś ułożył w ptasi klucz
Byś do Domu wrócić umiał.

Może to jest wzniosłość
Kiedy serce utrudzone masz
Przystaje wtedy cały świat
Na tę chwilę bliską —
Do niej raptem wracasz 
Z pyszczkiem sarny na kolanach
Choć ani ciebie tam nie ma
Ani sarny.

8 marca 2011

Błotniak z Bronnej Góry

poniedziałek, 7 marca 2011

NARODOWA NEKROFILIA

      Już wprawdzie przed kilku laty, jeszcze za życia "poległego" w katastrofie lotniczej prezydenta, postulowałem budowę mauzoleum dla niego, ale nikt mnie wówczas nie posłuchał i trzeba było Wawelu użyć dla zaspokojenia prezydenckiego poczucia niższości. A postulat ten wziął się stąd, że lewitujący obok ustępującego prezydęta Kwaśniewskiego prezydent elekt, utracił był kontakt z ojczystą ziemią, co miało przynieść tak dojmujące spotkanie z ziemią w smoleńskim zagajniku.
      Gdybyż mnie wtedy posłuchano - nie byłoby dzisiaj tej przepychanki z krzyżem, której ze swej wysokości przygląda się z niesmakiem sam książę Józef Poniatowski, podobno bardziej godny naszej pamięci niźli upokorzony przez naszą głupotę nasz ostatni król. Skoro więc zamiast króla Stasia spoczywa na Wawelu ofiara lotniczej katastrofy, to i książę Pepi też powinien z konia zleźć, aby sobie posiedzieć w mniej eksponowanym miejscu i tubylczej patriotycznej fantasmagorii wreszcie ulec.
      Jeśli jednak do takich egzekwii się przyłączy jakiś Prawdziwy Patriota, który na każdej padlinie gotów jest wypromować swoje cztery doktorskie komórki i sojusz wojskowy z Chinami zawiązać, to dla bardziej refleksyjnych Polan miejsca już ani chybi nie wystarczy na tym targowisku. A sam prezes  objazdowej trupy, pociąga za sznurki w teatrzyku szmacianych lalek, którym własne występy zdają się być wedle własnej woli. Ale i sama publiczność, oczarowana spektaklem, nie wyczuwa swojskiego smrodku, i ze sztandarami i modlitwą w wielkim patriotycznym uniesieniu Rzeczpospolitą do katakumb znosi, co jej się wydaje   jedynym  konceptem z okolic politycznej myśli. Wprawdzie życie w katakumbach może być wstępem do życia wiecznego, ale na tym padole powinny obowiązywać bardziej racjonalne patriotyczne wartości, którym żaden grymas chwilowej umysłowej aberracji nie zaszkodzi.
      Na tej wezbranej fali funeralnej estetyki, dobrze sobie jednak przypomnieć, co nam pozostawił w testamencie podróżujący obecnie w Zaświatach prezydent Kaczyński. Otóż niech to będzie pierwsza z brzegu kartka, na której złożył podpis pod ustawą o wprowadzeniu zamordyzmu w zakresie prawa  do wyrażania przekonań na trudną do wyobrażenia skalę. Ostatecznie trudno jest w nieskończoność konserwować układ, w którym kulturalne i otwarte na inne poglądy i kulinarną wiedzę zachowanie przy stole, sprawia niektórym taką udrękę.
      Stypa też ma swoją wewnętrzną dramaturgię i potrzebuje własnego, wybranego w powszechnych wyborach wodzireja.

25 sierpnia 2010

Błotniak z Bronnej Góry

sobota, 5 marca 2011

LUDZIE CZYLI BESTIE

      My, człekokształtne gnoje, wciąż myślimy o sobie, wciąż nie chcemy pamiętać, skąd przyszliśmy. Wciąż wystawiamy naszych Mniejszych Braci na niewysłowioną udrękę.
      Ten ból, z którym się budzę każdego ranka, zabiera mi każde tchnienie. Łapię spazmatycznie powietrze, choć już nie mam prawa do istnienia, jak ten karp, umierający w konwulsjach  w plastikowej torbie w supermarkecie, obłożony świątecznymi pakunkami. I oto komediant Cejrowski powiada, że empatia, wedle definicji, dotyczy tylko ludzi.
      Wprawdzie to ludzie napisali tę definicję, ale one, karpie, mają prawo umierać bez jednej skargi. Bo przecież na zwierzętach ćwiczymy i rozwijamy nasze zdolności do mordowania ludzi. Psy mają  więc prawo umierać bez zająknienia i skomlenia. Konie - ach te konie - spadające ze zwierzęcym westchnieniem w czeluście rzeźnickiej eksportowej taśmy, mającej nasycić kiszki ludożerców.  Konie z rozwianymi grzywami, pędzące konie niosące nas na grzbiecie, konie tak nam ufające, i dla nas umierające. Konie, nasi Mniejsi Bracia?
      Więc sobie żremy tę szyneczkę, schabik, kotlecik, kiełbaskę, ubabrani we wnętrznościach zamordowanych Istot, kłapiąc ociekającymi krwią zębami - mlaskający ze znawstwem smakosze, żyjący w odorze zwierzęcego cierpienia.
       Mordujemy obuszkiem świnki i jałówki, tchawicę przecinamy krowom, które nam służyły wiernie lat wiele, wysłużone i spracowane klacze oddajemy do przetwórni senatora Stokłosy, podwieszamy je na rzeźnickich hakach.  I nie chcemy słyszeć ich milczącej skargi, nie chcemy widzieć ich ogromniejącej, pulsującej łzy.
      I jeszcze na dokładkę ci pożal się boże publicyści i pisarze, używający na określenie poczynań krwiożerczej ludzkiej bestii szerokiego wachlarza danych zwierzętom właściwości. A więc owo bezmyślne "zezwierzęcenie" otwiera tę długą listę. Bo przecież jakże umiemy porównywać się wciąż ze zwierzętami, okazując im na każdym kroku naszą iluzoryczną wyższość i wzgardę, czyli przede wszystkim uzurpując sobie prawo do ich mordowania.
      Tak więc dopóki istnieją rzeźnie, dopóty mam w rzyci  różne tubylcze "patriotyczne" westchnienia. 

Błotniak z Bronnej Góry

piątek, 18 lutego 2011

NA RADIOWEJ FALI

Jak to na moim obrazku "Słucham..." (z cyklu "Moja Ziemia") starałem się niegdyś namalować, wciąż się wsłuchuję w odwieczne tajemne fale z zamkniętymi oczami. Bowiem mój chwilowy pobyt na tym padole nie pozostawia mi nazbyt dużo czasu na zgłębienie wszystkich Ksiąg, gdzie nasi Przodkowie pozostawili nam ciepły ślad swego oddechu w zapasach z Wiecznością.
Po latach przyszły nam na pomoc radiowe fale, które zaczęliśmy wysyłać w Niebiosa, przypominając Bogu o naszym istnieniu. Bóg był łaskawy i pozwolił  uszczknąć nieco Przemijaniu, które dzierżyło przez tysiąclecia monopol na grę losową, gdzie nieodzownym elementem wygranej był taniec ze śmiercią.

I oto natknąłem się w swoich niechcianych podróżach na  internetowe radio, gdzie zaczęła nadawać radiostacja "Jutrzenka". Tę radiową falę, przeznaczoną jak najbardziej dla tubylczej polskiej ludności, dokumentuje biała kartka, gdzie nie uwidzisz myślowych produktów żadnego tubylczego mądrali, bo akurat zajęty jest kosmetyką swojej mendowatej umysłowej struktury, by przywdziać w odpowiednim momencie szatki ukrzyżowanego polskiego patrioty.

Dlatego, chociaż już zostałem mianowany przez Prawdziwych sepleniących Patriotów funkcjonariuszem FSB, poetycznym trollem i komisarzem politycznym - inne epitety chwilowo pominę - powierzam tej białej kartce moje wspomnienie, kiedy na początku stanu wojennego  (chyba w lutym 1982 roku)   wybrałem się z Piotrem - moim kurierem w kontaktach z "Nową" - do Krakowa po radiostację, która miała się dopisać do AK-owskiej "Błyskawicy".
Na dworcach wtedy sprawdzano prawie każdy tłumoczek, węzełek i walizkę - nawet siatkę z kartoflami, bowiem wyglądem swym przypominały granaty. Kiedy na punkcie kontaktowym odebraliśmy radiostację, okazało się, że potrzebuje ona okazałego, jak na warunki wojenne, pakunku. Pojechaliśmy zatem do moich krakowskich znajomych, gdzie ku utrapieniu Piotra zarządziłem dalszą podróż do Warszawy z otwartymi pokaźnymi dwiema torbami, wypełnionymi złocistymi polskimi renetami. Na dnie tych toreb spoczywały elementy owej radiostacji.

Na krakowskim dworcu patroli naszej wyzwoleńczej armii było bez liku. Każdy z nich przyglądał się z wielką podejrzliwością naszym otwartym wielkim torbom wypełnionym po brzegi jabłkami, ale nikt nie odważył się prosić nas o gościnę, co nie pozwalało wierzyć w zanik dobrych obyczajów.  Piotrek miał mokre gacie i to groziło kompromitującą prawdziwych konspiratorów wsypą. Udało się mi jednak na tyle opanować drżenie mokrych gaci, że wsiedliśmy bezczelnie do przedziału, w którym podróżowali żołnierze ludowej armii w trakcie wypełniania obowiązku służenia Ojczyźnie. I te niedorajdy naszymi torbami bardzo się zainteresowali, bo wojsko zawsze jest głodne. Kiedy więc, chcąc sprostać  nakazowi staropolskiej gościnności, zaprosiłem naszych dzielnych wojaków do spożywania naszych złocistych renet, Piotrek ostatkiem sił spojrzał na mnie i już wiedziałem, że uznał mnie w drodze na szafot za szaleńca. Wprawdzie i mnie nogi lekko się ugięły, ale polski żołnierz na tyle był skromny, że każdy wziął tylko jedno jabłko. Podczas podróży co i rusz  uzbrojone patrole sprawdzały w sąsiednich przedziałach dokumenty i bagaże. W naszym wojskowym przedziale nikomu już nie  chciało się zaczepiać zabłąkanych dwóch cywilów. Tym bardziej, że wspólnie śpiewaliśmy legionową pieśń, tak trywialnie znienawidzoną w koszarach ludowego wojska. I pod taką ochroną dojechaliśmy do stolicy priwislanskiego kraju błogo i szczęśliwie.

Tak więc nie od dziś, w kurzu i  grymasach podobnych doświadczeń, postuluję nie tylko zmianę polskiego narodowego hymnu, ale i godła.
Złota reneta lub rozwijający się rozmaryn najzupełniej nam wystarczą. A i Tadeusz Bieda - Kościuszko powinien wreszcie znaleźć miejsce wiecznego spoczynku, a nie straszyć w każdej polskiej wiosce i miasteczku swoim imieniem na rogatkach.
Gdybym dodał, że cały ten trud poszedł na marne i radiostacja przeleżała się u mnie kilka lat, by raptem zniknąć już dla innych celów, to niewątpliwie zasłużę sobie na miano mendy - co i radiostacja "Jutrzenka" powinna jako ostrzeżenie w niebiańskie przestworza wyemitować.

18 lutego, Roku Pańskiego 2011

Błotniak z Bronnej Góry

czwartek, 13 stycznia 2011

KIJ SAMOBIJ

      Podobno atak polskiej konnicy w owej przełęczy, dnia 30 listopada 1808 roku, trwał zaledwie osiem minut. Tak wyraziste osiem minut w Historii to faktycznie niezbyt wiele, ale skutki mogą się odbijać dyszkantem przez następne stulecia, choćby w tle biły dzwony na trwogę.
      Dzisiaj żołnierz polski walczy o Polskę w Afganistanie, okupując tę ziemię na zlecenie Belzebuba. Tak realizuje się tradycja Samosierry.
      I jeszcze niektórzy patrioci mają taki oto dowcip, że uzasadniają polską agresję koniecznością "bojowego" szkolenia żołnierzy. Podnoszona jest także - a jakże - kwestia iluzorycznych, ale dotkliwie świadczących o znikczemnieniu "polskich elyt", korzyści finansowych - czyli zapłacenia za usługę.
      Zaiste, w kontekście likwidacji polskiej armii - gdzie służba w niej być powinna zaszczytnym obowiązkiem dla każdego Polaka - i oparcia się na płatnych najemnikach, konieczność ta jawi się szczególnie złowrogo, bowiem jedynym przeciwnikiem dla takich oddziałów wojskowych, może być tylko cywilna ludność, co pierwsze manewry NATO w Polsce wyraźnie pokazały.
       A my nadal sobie piszemy. I jeszcze piszemy dla ulgi w porannym kacu, po ośmiu minutach głupoty Anno 1989, których skutków nie odrobią nasze najbardziej światłe wnuki; piszemy sobie krwawiąc z haniebnych umysłowych hemoroidów, z nadczynności tarczycy, skutkującej hormonalnym słowotokiem...

      A oko sobie mruga.

2009

Błotniak z Bronnej Góry

środa, 5 stycznia 2011

SKÓRA


"Skóra" - ołówek i gwasz
malował Błotniak z Bronnej Góry

W POCIĄGU DO WORKUTY

Andrzejowi Kwiatkowskiemu
w jego powrotnej podróży do miejsca,
skąd wyjechać niepodobna. 

Tak małe rzeczy po was pozostały
Na szybie wagonu zamazany ślad
Tu pełni służbę Naczelnik Niebieski
Nie was, lecz innych wybrać on ma.

Za szkłem chatynki widzę wasze
Wśród wież stopionej gwiazdy lód
Ja was w kałonie jeszcze zobaczę
Bo przecież nie wrócił jeszcze nikt.

Otwieram okno i w śnieg zamieci brnę
Przy bramie śmierć nieruchoma patrzy mi w twarz
Powiedzcie mi sami, gdzie stanąć mam
Na nasz wieczorny apel?


wtorek, 4 stycznia 2011

ZA KURTYNĄ ZBRODNI

ROK 1953 
Pani Marii Fieldorf-Czarskiej

* 1 stycznia — animator socjalistycznej kultury Karol Kuryluk nakreśla nowe zadania dla wydawnictw. "Nowopowołane" Wydawnictwo Literackie rozpoczyna w Krakowie działalność.
* 2 Stycznia — Igor Neverly publikuje w "Trybunie Ludu" swoją prozę.
* 3 stycznia — Rada Ministrów uchwala ogólną podwyżkę płac. Towarzysz Bierut przytula małe dziewczynki.
* 4 stycznia — Kazimierz Wyka zamieszcza w "Życiu Literackim" wstępniak p.t. "Tradycje  postępowe w literaturze polskiej". Jerzy Lovell pisze: "Odpowiednika dla słowa "Ojczyzna" zwykliśmy często szukać bodaj że w opisach z "Pana Tadeusza". - Co za żenujące zapóźnienie wyobraźni".
* 2 lutego — odbywa się w Teatrze Polskim występ Państwowego Ludowego Zespołu Pieśni i Tańca "Mazowsze", połączony z uroczystą dekoracją zespołu Orderem Sztandaru Pracy. Takie odznaczenie otrzymuje też Tadeusz Sygietyński.
* 8 lutego — członkowie Oddziału Związku Literatów Polskich w Krakowie, "wyrażają bezwzględne potępienie dla zdrajców ojczyzny". Pod wyczerpującą rezolucją podpisuje się 53 osoby. Wśród nich: Karol Bunsch, Wisława Szymborska, Sławomir Mrożek, Maciej Słomczyński, Andrzej Kijowski, Kornel Filipowicz, Jalu Kurek, Tadeusz Nowak, Julian Przyboś, Tadeusz Śliwiak, Olgierd Terlecki, Adam Włodek, Henryk Vogler, Ludwik Flaszen, Leszek Herdegen, Bruno Miecugow, Hanna Mortkowicz-Olczakowa, Stefan Otwinowski, Adam Polewka, Anna Świrszczyńska, Jerzy Zagórski, Witold Zechenter, Marian Załucki.
* 15 lutego —  w gmachu "Zachęty" odbywa się, staraniem Ministerstwa Kultury i Sztuki, dyskusja nad III Ogólnopolską Wystawą Plastyki — z udziałem robotników i artystów plastyków.
* 18 lutego — Popielec
* 20 lutego — w piątek, na koncercie w Filharmonii Krakowskiej, minister Sokorski dekoruje pianistkę Halinę Czerny-Stefańską Orderem Sztandaru Pracy I klasy.
* 22 lutego — Leszek Herdegen pisze: Dorobek naszej młodej poezji politycznej jest poważny... Podczas koncertu "najwybitniejsza skrzypaczka młodego pokolenia" Wanda Wiłkomirska odznaczona zostaje Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
* 24 lutego, wtorek.
W programie I Polskiego Radia:
6,50 - gimnastyka
12,15 - "Na swojską nutę".
13,4o - utwory na flet.
14,30 - przerwa.
W programie II:
15,00 - utwory Mozarta.
* 15,00 - w kotłowni katowni UB na Rakowieckiej rozpoczyna się egzekucja generała Wojska Polskiego Augusta Emila Fieldorfa, ps. "Nil".
15,10 - opowiadanie Janusza Meissnera p.t. "Załoga Robaczka".
* 15,25 - mordercy podpisują protokół wykonania egzekucji.
15,30 - (w programie I - audycja dla dzieci).
17,30 - "Na warszawskiej fali".
18,00 - Duet harmonistów.
* 19,00 - w Teatrze Kameralnym rozpoczyna się sztuka - "Pułkownik Foster przyznaje się do winy". W Ateneum - "Południk 49". W Powszechnym - "Zrzędność i przekora".
 20,00 - koncert symfoniczny w wykonaniu Wielkiej Orkiestry Symfonicznej PR pod dyr. Grzegorza  Fitelberga.
* 27 lutego, w piątek, Józef Marusarz zdobywa złoty medal w slalomie na X Akademickich Mistrzostwach Świata.
W lutym, nakładem "Czytelnika", ukazuje się tomik poezji Wisławy Szymborskiej pt. "Dlatego żyjemy". Teatr Kameralny w Warszawie przygotowuje prapremierę sztuki Kazimierza Brandysa "Sprawiedliwi ludzie" - w reżyserii Aleksandra Bardiniego.
9 marca — ogłoszono żałobę narodową, przestało bić serce wodza ludzkości, wielkiego Józefa Stalina. Zamknięte są teatry, kina, nie odbywają się zawody sportowe. J. Iwaszkiewicz, J. Stryjkowski, A. Ważyk, W. Woroszylski, J. Putrament, A. Zelwerowicz, K. Brandys etc. piszą wzniosłe nekrologi.
* 15 marca — tygodnik "Życie Literackie" w żałobie. 
* 22 marca, w sali Państwowego Teatru Narodowego w Warszawie odbywa się akademia żałobna, na której literaci, plastycy, architekci, aktorzy i muzycy uczcili pamięć Wielkiego Wodza postępowej ludzkości. Przemówienia wygłosili: Jarosław Iwaszkiewicz, Zygmunt Mycielski, Wojciech Żukrowski, Marian Wnuk, Lucjan Rudnicki i inni. W części artystycznej orkiestra i chór Polskiego Radia pod dyr. Kołaczkowskiego, wykonały utwory kompozytorów polskich i radzieckich poświęcone Józefowi Stalinowi.
* 5 kwietnia — Wielkanoc
* 18 kwietnia — tow. Bolesław Bierut kończy 61 lat.
* 1 maja — rozpoczyna się VI Wyścig Pokoju. Na stadionach i trasach przejazdu kolarzy tłumy.
* Powstaje Zespół Pieśni i Tańca "Śląsk"
* Leszek Kołakowski rozpoczyna pracę w Instytucie Nauk Społecznych przy KC PZPR.
* W Teatrze Starym, w sztuce "Odys u Feaków", debiutuje Gustaw Holoubek. Jeszcze w tym samym roku, w filmie "Żołnierz zwycięstwa", wciela się w postać Feliksa Dzierżyńskiego.
* Feliks Stamm sędziuje w filmie "Sprawa do załatwienia".
* Polscy bokserzy zdobywają 5 złotych medali na Mistrzostwach Europy.
* W maju rozpoczynają się prace nad samochodem syrena.
* Jerzy Kawalerowicz kręci "Celulozę".
* Tadeusz Konwicki uhonorowany wydaniem "Władzy".
* Trwa budowa Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina.
* Sławomir Mrożek wydaje "Opowiadania z Trzmielowej Góry" i Półpancerze praktyczne", które "ugruntowują pozycję pisarza".
* Konstanty Ildefons Gałczyński zostaje odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
* Jarosław Iwaszkiewicz obejmuje stanowisko przewodniczącego Polskiego Komitetu Obrońców Pokoju.
* Dobiega końca budowa MDM w Warszawie pod hasłem "Lud wejdzie do Śródmieścia".
 * Nakładem Biura Wystaw Artystycznych ukazują się teki współczesnego malarstwa polskiego.
* Ukazuje się powieść Andrzeja Brauna "Lewanty".
* Zbiór wierszy i pieśni pt. "Zrodził nas czyn" na dziesięciolecie powstania Związku Walki Młodych już w księgarniach. Opracował - Tadeusz Drewnowski, wstęp napisał - Bohdan Czeszko.
* Obraduje ministerialna Rada Kultury i Sztuki nad dalszymi etapami walki o sztukę realizmu socjalistycznego. Młodzi literaci i malarze gremialnie włączają się w nurt tego frontu. W nagrodę otrzymują mieszkania i pracownie na Starym Mieście. Władza niczego nie daje za darmo.

luty 2010

Błotniak z Bronnej Góry

piątek, 24 grudnia 2010

DOM NA POLESIU

Stoi na pagórku
Do wrót podwórza wspina się wilgotna łąka
W Domu chłopięca kryjówka
Tajemna ciemność kufra
Wyziębły niebieski pokój
Piec poczerniały
W pościeli bagno
W intarsjach szafy
Koń wspina się drewniany
Dymią jego chrapy
Stuka kopyto.

Wchodzą wszyscy
Tylko trochę bledsi
Trochę zmęczeni
Ktoś stawia figurę
Matka Boża w oknie
Poprawia zmokniętą suknię
Płonie stół pod lampą
Z pianina wylatują liście
Trzaska koperta zegarka we wnętrzu surduta
— Nawałnica już przechodzi
Powiada dziadek Łukasz cicho.

Bronna Góra,
w pażdzierniku roku 1996

Błotniak z Bronnej Góry

GOŁĄB

       Tego gołębia znalazłem na miejskich schodkach przy gwarnej ulicy. Kiedy mnie zobaczył, przytulił się przerażony do murku. Zatrzymałem się, by mógł spokojnie odlecieć. Ale gołąb nie odlatywał, wciąż przerażony. Podszedłem do niego — dał się bez oporu wziąć na ręce. Skulił się i zamarł. Byłem akurat w podróży i zupełnie nie wiedziałem, co mam zrobić. Ale też zaraz przypomniały mi się kuny grasujące tu już o zmroku i wypasione koty. No i ta ulica pełna samochodów... Włożyłem gołębia do tekturowego pudełka i pojechaliśmy.
      Mój znajomy hodowca gołębi orzekł, że gołąb ma podcięte skrzydła, więc latać nie może. Wyrwał mu te kikuty i zalecił cierpliwą opiekę, jako że piórka miały odrosnąć. Przy okazji okazało się, że mam do czynienia z gołębią niewiastą, więc otrzymała imię Froda. I tak Froda stała się członkiem rodziny.
      Na początku nie było łatwo. Froda dziobała wszystkich w rozpaczliwej obronie i nie dała się nikomu dotknąć. Z moją ręką oswoiła się najszybciej i już niedługo zaczęliśmy naukę latania. Kiedy poczuła moc w swoich skrzydłach, znikała nawet na cały dzień. Chodziłem wtedy po okolicznym gaju wołając do niej, bo dla ptaków drapieżnych była ponętną zdobyczą. I kiedy ją pewnego dnia odnalazłem, kiedy sfrunęła do mnie z wysokiej brzozy, gdy zaczęła muskać swoim dzióbkiem mój policzek, poszliśmy na zamarznięte jezioro na dalszą naukę latania.

      Froda wciąż za mną tęskni, wypatruje mnie wszędzie, skąd usłyszy mój głos. Kiedy mnie widzi przylatuje do mnie. Czasami nawet przylatują do niej dzikie gołębie, ale Froda nie odpowiada na ich hukanie. Froda uczy mnie rozumienia swojej ptasiej mowy i bardzo się stara rozumieć moją. Najszybciej nauczyła się swojego imienia, i to w kilku odmianach. Ma wielką potrzebę czułości i uwagi, ale też sama jest niezwykle opiekuńcza.
     Froda niewątpliwie posiada ptasi móżdżek, którego ludzie fałszywym wyobrażeniem — pełnym zarozumialstwa i pogardy dla naszych Mniejszych Braci — umyślili sobie nazywać własne umysłowe przypadłości, więc Froda nie mieści się w definicji napisanej przez ludzi empatii.

Błotniak z Bronnej Góry

czwartek, 23 grudnia 2010

ELEGIA NA ŚMIERĆ WIEWIÓRKI

Na Syberię szli powstańcy
Listopadowi
Styczniowi
Czasem za nimi w czarnych kolasach
Jechały żony
Z zagrabionych majątków.
Panowała żałoba
Nikt nie śmiał podnosić głosu
Czarna krepina i wstążki
U kapeluszy
Powiewały nad Wisłą
Nad Niemnem
Nad Szczarą
Nad stawem dworskim
Zasypanym liśćmi.
W stajniach jaskólki umierały z tęsknoty
Konie unosiły ukradkiem kopyta do oczu.
A tam, na Syberii
Malutkie wiewiórki
Czekały na polską gościnność
Na ciepłą dłoń dziedziczki
Na polską sosnę i bieriozkę
Na wieczorne wspomnienia babuni
I konfitury poziomkowe.

Dzisiaj burunduk umiera mi
W zakątku mojej dłoni.
Chylą się sztandary
Pałasze wirują w słońcu
Słychać fortepianu zerwane struny
Na Krakowskim Przedmieściu.
Dzisiaj wracamy do twojego kraju
Moja malutka syberyjska wiewiórko.

Bronna Góra — 12 sierpnia  2007


wtorek, 21 grudnia 2010

WILIA

Podobno już ponad tysięczny raz świętujemy te narodziny w obecności Wołu, Osła i Owieczki. Innym zwierzętom nie było dane dostąpić tej łaski.  Niewiele to w istocie znaczy, bo na co dzień i tak zapominamy o wszystkich naszych Mniejszych Braciach, tworząc z ich ciał i dusz bezlitosną Barbarię.
Kiedy więc przyjdzie czas, gdy zwierzęta naszym ludzkim głosem przemawiają, mówią — także w tonie skargi — nie odważmy się ich głosom przysłuchiwać.
U Sarmatów był wręcz obyczaj uszanowania tego czasu szczerości, bowiem własne sumienia też trzeba było jakoś ratować. A więc za podsłuchiwanie zwierząt w Noc Wigilijną jedna była kara. A że ze śmiercią nikt tańcować nie chciał nawet po pijaku, to i zwierzaki mogły sobie swobodnie porozmawiać.
Pójdźmy więc z dobrą nowiną do stajenki, do naszego psa, kota albo wiewiórki — zanim wybije północ.

Ryk osła brzmi dla Polan nazbyt dumnie! 

2001



malowała Błotniaczka

niedziela, 19 grudnia 2010

FELIETON ŚWIĄTECZNY


Na tej  kapliczce z Chrystusem Frasobliwym jeszcze nie wszystkie zwierzęta przychodzące i przylatujące do kapliczki zostały wymalowane. Brakuje klempy z synkiem, bobra, dzika, wiewiórki... ale pewnym jest, że ten Chrystus — przemieniony Słowianin, tak boleśnie zasępiony, nie jest już sam.
Bo przecież to ludzie skazali Go na takie osamotnienie, składając na Jego wątłe ramiona nadmierne ciężary swoich win i zbrodni, prosząc w dodatku o ich odkupienie i zanosząc przed Jego oblicze wciąż nowe prośby, obarczając Go odpowiedzialnością za ich niespełnienie.

"Ojczyznę wolną racz nam zwrócić, Panie!" - śpiewamy dzisiaj. (Jak gdyby to on nam ją odbierał).
Ale, jak trzeba było, adresatem tej proszalnej pieśni uczyniliśmy cara Aleksandra I, przyjaznego wprawdzie Polsce, ale nie pretendującego przecież do bycia Chrystusem, więc takie  polskie obłąkanie też wypada przypomnieć.


— JPan Alojzy Feliński, natchniony pieśnią "God save the King" (Boże, zachowaj króla), pisze naszą narodową pieśń.
— JPan kapitan Kaszewski z czwartego pułku piechoty robi do tego hymnu stosowną muzykę.
— Jego Cesarzewiczowska Mość W. Xsiążę Konstanty raczy wyrazić ukontentowanie swoje.
Jest zaledwie rok 1816...
A Polanie śpiewają:
"Przed twe ołtarze zanosim błaganie
Naszego Króla zachowaj nam Panie!"

A więc zaprzaństwo i bezmyślne korzystanie z daru życia, unicestwiające wszelkie bezinteresowne dusze i akty miłosierdzia. Powtórne uśmiercanie, zabijanie, mordowanie... jako akt najwyższej woli i troski o dobro wspólne.
Hekatomba, jako panaceum na znikczemniałe zbiorowe sumienie!

Tedy w tych dniach, gdy zgodnie z tradycją mamy świętować Boże Narodzenie, pomyślmy i o naszych Mniejszych Braciach, których tak przemyślnie bez litości mordujemy, interpretując w ten szczególny sposób tak nam chwalebnie zalecane: "Czyńcie sobie ziemię poddaną".

I zabijamy naszych Mniejszych Braci tylko po to, żeby się zwyczajnie nażreć! 

18 grudnia 2006

Błotniak z Bronnej Góry

sobota, 18 grudnia 2010

STAN WOJENNY

      Gdyby mnie ktoś zapytał, choć nikt nie ma takiego zamiaru, co było moim najbardziej dramatycznym w owym czasie przeżyciem, musiałbym odpowiedzieć, że bardzo sobie szanuję ten czas, gdy 17 stycznia 1982 roku byłem jedynym pasażerem pociągu do  Suwałk. Cóż to za rozkosz, gdy kierownik pociągu tylko na nas ma takie czułe baczenie, a wzmocnione uzbrojone posterunki czuwają nad naszym tylko bezpieczeństwem. Naturalnie w wojskowej komendzie  w Warszawie uzyskałem już wcześniej odpowiedni dokument, który mi na taką podróż zezwalał w ściśle ograniczonym czasie. Ta moja wyjątkowo haniebna postawa do dzisiaj nie daje mi spokoju i co rusz się objawia w różnych patriotycznych manifestacjach, bowiem nie sposób się doszukać żadnego wiarygodnego świadka moich prześladowczych zimowych bojów w obronie Ojczyzny — bo albo wszyscy siedzieli już w internatach, albo byli na nartach.

      A śniegu na ulicach w Suwałkach było wtedy dwa metry i fajnie się tam chodziło, mając na względzie ezoteryczne spotkanie w tym śniegowym tunelu aktorki Felliniego, która w jakimś filmie zanadto podciągnęła do góry sukienkę, co marszczenie Freda po różnych urzędach, jednostkach wojskowych i pustych stacjach benzynowych — nawet w tak dotkliwym czasie zimowej narodowej klęski — umożliwiało. Jednak i to trzeba jeszcze dopowiedzieć, że ta Felliniego ladacznica i piersi odkryła, co było już dla zamrożonych  suwalszczan jak lot do Bieguna Południowego na nadmuchanej prezerwatywie.

      Ja w każdym razie, po tak zdradzieckim wyczynie kumania się z wojskową juntą, nikomu nie śmiałem spojrzeć prosto w oczy i starałem się szybko opuścić to gniazdo międzynarodowej rozpusty. Do oblodzonej tedy taksówki wsiadłszy, z której zwisały wielkie lodowe sople, kazałem się wieźć drogą ku sowieckiej granicy, starając się rozeznać po drodze dyslokację naszych dzielnych wojsk. Już na skraju miasta zatrzymał nas posterunek wojskowy uzbrojony w czołg  i baterię przeciwlotniczą. Po rewizji w poszukiwaniu broni i nielegalnych trunków i druków, mających nadwątlić ducha wyzwoleńczej armii, udało się nam pojechać dalej.
Dużo dalej jednak się jechać nie dało, więc wysiadłem przy lesie, bo potrzebowałem duchowego wsparcia.
      Patrzę, a tu żadnego człowieka, ufortyfikowanego wroga też nie widać, tylko ślady saren, łosi i zajęcy, nie mówiąc o dzikach, lisach, kunach i jeleniach. I ta cisza bezmierna. Więc sobie idę. Śnieg coraz głębszy, wprost po pachy. Drogę Bóg zasypał niemiłosiernie. Ale on przecież zawsze wie co czyni.
      Tak i do Puszczy zbaczam, bo Puszcza, myślę sobie, zawsze mnie jakoś przytuli. Nie jest to tak nietrwałe, jak zakusy przypadkowej jakiejś białogłowy, która nas chce interesownie wymodliszkować. Tak więc się skuliłem pod jakimś wykrotem i noc postanowiłem przeczekać, bowiem czekała mnie jeszcze przeprawa przez okopy z II Wojny Światowej, gdzie jednak mogły na mnie czychać jakieś bojowe oddziały.
      W nocy — mimo mojej gotowości do poświęceń — coś mnie podstępnie podrzucało i chropało, ale ja tam ufności swojej tak łatwo się nie zbywam. 
      O bladym świcie nie byłem zdolny do żadnej ze sobą konwersacji, bo mi dupa do sosny mocarnej przymarzła. Więc się wiercę, sośnie ubliżam, żywoty grzesznych świętych na pomoc wołam, własne dokonania  w przedśmiertnym wspomnieniu przeklinam.
      I oto wychodzi do mnie Pani Zimowa, która obiecuje mnie uwolnić, ale i potomka mam jej zostawić. 
     Jakże tu odmówić niewieście! Tedy potomka mimo mrozu czynię, i w podskokach jakiejś ciepłej chałupy szukam. A tu znowu wilcy na mnie spoglądają swoimi krwawymi ślepiami. I ja już im nie dotrzymał, tylko zaczął zwiewać gdziekolwiek. Okopy więc też w mig zdobyłem. I  tak lasami, dokładając niemiłosiernie drogi, dotarłem do ludzkich domostw.

      I tam, zaraz na rogatkach dość wyludnionej wiejskiej metropolii, gdzie zaledwie kilka chałup sterczy, natknąłem się na płot w metrowej zaspie. Tuż nad granicą wiecznego śniegu, na zmurszałych drewnianych sztachetach, wisiało przybite pracowicie gwożdzikami z papierowami podkładkami — żeby to ino go wiatr nie zerwał — obwieszczenie o wprowadzeniu stanu wojennego na obszarze Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.

Błotniak z Bronnej Góry

poniedziałek, 13 grudnia 2010

KOMUNIKAT

W grudniu nasze dzielne wojska zajęły cały kraj.
W głębokich śniegach ufortyfikowały się dywizje.
Kampania zimowa przebiegała prawie bez zakłóceń.
Pociągi jeździły bez pasażerów. Generałowie uchodzili wciąż
za dobrych strategów. Żołnierze padali od przeciągów.
Z kart książek pobrzękiwały ostrogi, karabiny ustawiano
w kozły, husaria cwałowała po zamarzniętych stawach;
Najświętsza Panienka zamykała oczy zabitym na obrazkach Grottgera.

Na głębokich tyłach ludzie oddychali z ulgą. Nadciągały
spokojne czasy. 

Bronna Góra — w marcu 1982

 

DO ANTONIA MACHADO

Czy już odszedłeś
Biały rumaku
Malowany koniu
Czy falą światła przebiegłeś
I w marszu cieni złożyłeś kości —
Koniu
W rumaku malowany
Z tekturowym siodełkiem
Z gazetowym jeźdzcem
Z kopią —
Koniu malowany
Popielnicowy koniu
Pozostawiony na łasce wyobraźni.

Błotniak z Bronnej Góry

OGŁOSZENIE Z PRZESZŁOŚCI

Szukam konia achałtekińskiego, najlepiej odsadka!
W ten kupiecki sposób chce się zapewne moja słowiańska dusza po tamtej stronie ukryć. W lasku smoleńskim przycupnąć. Na rozbitym skrzydle poranną mgłę smoleńską zawiesić. Na drodze smoleńskiej Okudżawy głos wskrzesić.

Przecież nie bez powodu mój dziadek Łukasz służył w carskim 489 Rybińskim Pułku.
Zegarek Pawła Bure dostał (pastawszczik dwora jewo wieliczestwa) i Krzyż św. Jerzego — za wyprowadzenie oddziału z okrążenia. W zegarek uderzył odłamek i Łukasz przeżył.
Ostróg wszelako Łukasz starał się nie używać, chyba tylko do fotografii, bo tkliwość miał dla koni. Za dowód pozostawił mi mosiężną misę, w której odmierzał owies dla swojego rumaka. Szabli też dobywał jeno w konieczności, bowiem ręka z sygnetem, na którym orzeł na biało-czerwonym tle zamarł, nie była dla tej szabli dobrą protekcją.
W okopach, jakże często, słychać było polskie przekleństwa i zaśpiewy, i rosyjskie pieśni.
A tuż obok, z innych dołów, wstawał mglisty poranek, gdzie głosy wszelkie na zawsze zamilkły.
Zaraz potem, na skraju ciemnicy, bolszewickie hordy zaczęły zaganiać tabuny także achałtekińskich koni, potrzebnych dla konnej armii, która zalała ziemie odradzającej się Polski.
Krzyż św. Jerzego gdzieś się zapodział jeszcze w II Rzeczypospolitej — choć przetrwał na mundurze Łukasza w sepiowej petersburskiej fotografii — ale zegarek ocalał i odmierza mi czas powtórnie.

I teraz patrzy na mnie ze starej fotografii mój dziadek Łukasz, na szablisku się wspiera, na zegarek Pawła Bure w skórzanej oprawie wskazuje, popiół ze szklanej lufki strzepuje, brzytwę przed goleniem na wojskowym pasie ostrzy.  Patrzy na mnie i lekko się uśmiecha, i stuka do mnie swoim kopiowym ołówkiem.
Za Jego plecami pochyla głowę achałtekiński koń.

Koniu mój, popielnicowy koniu
Achałtekiński koniu!

Zanieś mnie tam...

Błotniak z Bronnej Góry 



środa, 8 grudnia 2010

PRZEDMIOT POZOSTAWIONY NA ŁASCE WYOBRAŹNI


"PRZEDMIOT POZOSTAWIONY NA ŁASCE WYOBRAŹNI" - ołówek i gwasz
malował Błotniak z Bronnej Góry

ASFALT W MUZGÓ

       W czasie tropikalnej gorączki wyborczej, tej epidemii malarii prawdziwej, której ofiarą stał się także bywszy prezydęt, co najbardziej widomą oznaką katastrofalnego ocieplenia klimatu jest, ludziska jako tako zawieszający swoją uwagę na jaskiniowych metodach walki na ościenie, starają się też czasem całkiem na serio odróżnić i właściwie odczytać slogany i komiksowe pismo obrazkowe dla analfabetów, starające się w swym posłaniu trafić do ich kapryśnego ośrodka woli, którego spełnieniem jest ręka z odpowiednią kartką wyborczą w urnie; także ręka odcięta od korpusu z głową, jako zbędnym przydatkiem. Urna zaś w powszechnym odczuciu jest godnym miejscem, gdzie nasze prochy czekać będą na Zmartwychwstanie.
       Jest więc to naczynie mimowolnym elementem ekspresji układu choreograficznego szykującej się do występów koalicji Hetki z Pętelką. Przy czym najbardziej wyrazistym postulatem jednego z ojców wciąż osieroconego narodu jest wołanie o koalicję wszystkich ze wszystkimi i stworzenie po demo-wyborach kongresu zjednoczeniowego wszelakich partii dla powołania PZPR (Polskiej Zjednoczonej Partii Robali). Naturalnie dla dobra Polski, bo tymi pakułami zapychają sobie usta wszyscy: po wygłoszeniu sepleniącej tyrady wygłaszamy tę formułkę wyuczoną uprzednio na pamięć i nikt już z czystym sumieniem podskoczyć nam nie może. I ja ten scenariusz popieram i, mocą swego pióra wyrwanego własnoręcznie z okolic gwizdawki, do realizacji kieruję. Nie bez drobnej uwagi wszakże. Bo czyż takie majsterkowanie przy duchowym dziedzictwie Sarmatów nie obraża na tyle mojej ptasiej inteligencji, bym i ja - wzorem sztabowych choreografów i konferansjerów - jakiegoś programu naprawy Rzplitej sklecić nie umiał?

       Otóż pierwszym punktem mego programu politycznego jest likwidacja wszystkich polskich parków narodowych. A to dlatego, że z racji swojej rzekomo cennej przyrody i krajobrazu, które rzekomo tylko są dziedzictwem polskości, narażone są parki szczególnie na unicestwienie. Gdy nie będą już tym dobrem narodowym, powstrzymana zostanie w sposób naturalny ich degradacja poprzez szczególną wolę ich upiększania. Ja sam terminuję u Stwórcy już długie lata i widzę na przykładzie Wigierskiego Parku Narodowego, jak upiększamy Jego dzieło. Idę tutaj w ślady Jana Gwalberta Pawlikowskiego, który już blisko 100 lat temu nawoływał do podobnego upiększania Tatr poprzez ich urbanizację. A więc budowę nowych osiedli, hoteli i miejskiej infrastruktury, gdzie podstawowym budulcem jest asfalt i beton. Kiedy więc w  Parku Narodowym powstają następne skupiska budowlanego chciejstwa, bo przecież chcemy, a jakże, żyć w nie skażonej przyrodzie, z dala od zgiełku, spalin i zabetonowanego krajobrazu - zaraz też za nimi tęsknimy i chcemy zalewać asfaltem dzieło Stwórcy, ażeby nam się tyłki nawet na drobnych ekologicznych wybojach nie trzęsły i naszych metalowych kapliczek amortyzatory i przeguby szczególnej bożej opiece i modlitwie powierzyć pragniemy, za nic mając żyjące tutaj dinozaury i błotniaki.
       Ze smętkiem myślę sobie, czemu to Bóg tak mnie doświadcza, wysyłając wciąż w różne miejsca, gdzie moją powinnością jest narażanie się wszystkim, aby Jego wolę wypełnić świadectwem mego nędznego żywota i sen błogi moim bliźnim bez żadnego zadośćuczynienia przerywać, poza perspektywą umysłowych potów.
       Tymczasem więc, na użytek wyborców, poprzestaję na tym jednym, choć może zgoła osobliwym wołaniu, obiecując w przyszłości bardziej temat rozwinąć, ażeby każdy minister Ochrony Polskich Krajobrazów mógł odmawiać mój tekst jak litanię. A i zwykłemu śmiertelnikowi do urny może się przyda?

W październiku, RP 2007
Błotniak z Bronnej Góry

                 
Patriotyzm po polsku w parku narodowym

poniedziałek, 6 grudnia 2010

IN MEMORIAM...

      Nic się jeszcze nie stało, nic się nie spełniło. Świat nie jest, świat się wiecznie zaczyna – pisał poeta polski Julian Przyboś, moja młodzieńcza fascynacja i zauroczenie.
I te właśnie słowa spadają na mnie jak skrzydła tupolewa w smoleńskim lasku. Teraz, kiedy mogę jedynie potwierdzić moje wcześniejsze przywidzenia i intuicje. (Całą moją wiedzę i doświadczenie zabrałem z sobą. Ale tobie pozostawiam intuicję — takie słowa kazał wyryć na swoim nagrobku stary rybak.) Teraz, kiedy powinna zapanować cisza w smoleńskim lesie,  o którym tak pięknie i przejmująco śpiewał już tak dawno Bułat Okudżawa, rosyjski  lirnik, opłakujący naszych zaginionych w smoleńskiej mgle.
      A Wy, Bracia Rosjanie, wybaczcie nam, że musimy żyć z brednią w dniu naszym powszednim. I to także przecież pamiętamy, że nasi pomordowani żołnierze spoczywają obok pomordowanych Rosjan. To ich zbielałe już kości przytulały ciała polskich żołnierzy.

      Na tym ołtarzu, w skupionej modlitwie, niechaj spoczywają ofiary smoleńskiej katastrofy. I niech nikt się nie odważy skazywać ich na cierpienie powtórnego umierania, bo mało jest takich symboli naszego człowieczego cierpienia jak ten krzyż prosty, na którym Zbawiciel pozostawił nam Zbawienie w naszych rękach.

      Tam, w korzeniach sosnowego lasku, trwają w milczeniu kości nie "ruskich", ale Rosjan. Nie ten mój brat, który z plemiennej mojej nacji pochodzi. Ale ten, z którym na dobre i na złe zbudowaliśmy domy obok siebie. I kochamy ziemię, która domy nasze i nas samych przygarnęła. I ku niej w pokorze zdążamy.
      Dlatego ja, którego Przodkowie Wisłę szczególnie ukochali, ale i litewskich, łotewskich i germańskich niewiast dotknęli, do carskiego wojska w sołdaty szli, czyli ja, etniczny Polak z domieszką wszelakiej krwi, mam we wzgardzie sepleniące plemię tytularnych Polaków, którzy jeszcze w swych zakutych łbach za elitę Królestwa Polskiego chcieliby uchodzić. – Taka jest moja fantazja!

      My, Prawdziwi Patrioci, którzy wykrzykujemy słowa tak skąpane w męczeńskiej śmierci patriotycznych powinności, bowiem nic nas one nie kosztują, więc mogą być ogłaszane ze swadą pospolitego bluzgu, co zaplute karły już w gardziołku Piłsudskiego przewidywały, a rozwinięta została ta publicystyka w pierwszych latach władzy ludowej – i dzisiaj także święci swój tryumf, gdy językowa logika zdychać raczy w bramie cytadeli. Jeszcze trochę i będziemy mogli poświadczyć swój honor i przywiązanie do polskich sarmackich wartości – czyli umrzeć godnie za Rzeczpospolitą.

      Kupą, mości panowie!

Błotniak z Bronnej Góry

KRZYWE KOŁO

Te palce białe (skryty zalew muska)
Za drzwiami ściana w ścianę się opuszcza.
Ta bladość sieni (gdy skowyt w małży leży)
W pusty dziedziniec niesie ją znój Masztalerzy.
To światło lampy (lecz w cieniu jej klosza)
Dziecinnie umiera podwójny owad.

Już wieczór bezlistny i brzęczy ruchoma ściana
Ten Dom mój bliski zakrywa czarna otomana.

Błotniak z Bronnej Góry

LEKCJA ANATOMII

Nie możesz być tym
Kim byłeś,
Nie możesz być tą,
Którą jesteś.

Gonicie się dokoła stołu;

Przez wasze siwe włosy
Przemykam ukradkiem.

Na stole umiera wypchana wiewiórka.

Błotniak z Bronnej Góry

PORANEK

Nad mostem kamiennych schodni zatrzymało się słońce. Przybysz zwinął w trąbkę fiołkowe dłonie chwytając płomień. Świtające skrzydełka jaskółek zapaliły się ogniem z moczarów. ...Sto ich skrzydeł przytuliło się do mnie.

O równino! Swego bólu nie zmieniaj daremnie.

Błotniak z Bronnej Góry

czwartek, 2 grudnia 2010

UKĄSZENIE ESKULAPA

      Sezon turystyczny w tym roku zaczął się znacznie wcześniej, a to za przyczyną obozu warownego założonego przez pielęgniarki w Alejach Ujazdowskich. Pogoda na szczęście dopisała, Łazienki też, ale premier już mniej. Panuje bowiem tradycyjne przekonanie, że żabę ktoś zjeść musi. I przed taką konsumpcją pan premier się wzbrania.
       "Czy można żabie spojrzeć w oczy?" - sentymentalnie pytała kiedyś nieodżałowana Agnieszka Osiecka. Otóż można. Gdybyż to jednak premier Rzeczypospolitej miał taką jak ja wiarę, wiedzę i doświadczenie - wzdycham. Oszczędziłby w ten sposób sobie lekcji martwego języka, jakiej zechciał nam udzielić, nazywając przebywanie pielęgniarek w kancelarii - przestępstwem. Tego dnia radość robactwa, które obsiadło Rzplitą, była wielka, a i sam Belzebub, jeśli przystać na jego moc sprawczą w organizacji protestu, też był kontent.
Nieroztropnie też postąpił pan premier z osobistych względów, gdyż każdy był, jest, lub będzie pacjentem - jako mówią. Mają więc ludziska jakieś własne doświadczenia.

       I tak wielu się dziwi, że ma być wprowadzona, częściowa chociażby, odpłatność za usługi medyczne. Przecież system taki działa już od dawna, mimo to lekarze wciąż utyskują.
Oto zaledwie rok minął, gdy szwagier mój zapłacił za przyspieszenie operacji i lekarską troskliwość marne 3000 zł., co było niebywałą bezczelnością na tle przyjętych stawek, chociaż godzina pracy owego medyka uzyskała dodatkowy ekwiwalent w wysokości 700 zł. Niedługo po tym umarł mój szwagier ze wstydu, a także dlatego, aby nie narażać systemu opieki zdrowotnej na nadmierne i zapewne niepotrzebne koszta.
       Rozumiem, że taki eskulap nie dzieli się swoją wziętką z pielęgniarką, której dochody są marne. Dostęp do wziętki także jest nierówny, dlatego podzielam wiarę w lekarzy pamiętających jeszcze o przysiędze Hipokratesa. Jednak natura ludzka nie tak łatwo poddaje się przemianom i nawet prostacka indoktrynacja w zakresie naprawy lecznictwa poprzez uzdrowicielską moc prywatyzacji może skończyć się na prywatnym cmentarzu. Inne grupy zawodowe też nie mają się lepiej. O podpięcie się do państwowej kasy walczą niezłomnie firmy farmaceutyczne w dziedzinie leków refundowanych, bowiem możliwość zafundowania sobie leku przez przeciętnego śmiertelnika dawno już się skończyła na zakupie kropli walerianowych. (A czy to nie farmaceutyczny kartel jest odpowiedzialny za taki wzrost kosztów?) Jednak w sytuacjach granicznych przedstawiciel ludzkiego pogłowia, nie żyjący z procentów od kapitału załatwionego sobie przy okazji sprawowania publicznej funkcji, sięgnie do rezerw tkwiących dotąd bezczynnie w klejnotach prababki. Tak więc taki drenaż rynku też jest przewidziany w alternatywie: albo płać, albo lecz się sam przykładając liść babki na bolące miejsce.

       Wracajcie, Rodacy, do znachorów i zaklęć, uzdrawiaczy wszelkiej maści, do stawiania baniek i domowej produkcji leków na spirytusie.
W ramach zaś solidarnego państwa, którego to PiS jest gorącym orędownikiem, mimo że zostanę przez Macieja Rybińskiego uznany za piewcę urawniłowki, nawołuję do zmniejszenia o połowę apanaży posłów, senatorów i ogólnie całej budżetowej biurokracji.
Z tego, co im zostanie, wystarczy jeszcze na błotną kurację u wód i przeniesienie żywcem do Muzeum Osobliwości pod opieką wyznawców leczenia ukąszeniem samego Eskulapa.

W czerwcu, RP 2007

Błotniak z Bronnej Góry

 
malowała Błotniaczka

MODLITWA WIECZORNA

Dlaczego wasz Bóg
Nie chce do was przyjść?
Dlaczego nie chce usiąść między wami?
Dlaczego nie odmawia z wami modlitwy?
Dlaczego prosi was o żywot wieczny?

Bóg
Nie obdarza was swoją uwagą
Bo nie wie co z wami zrobić.

Więc pogódźcie się
Z ogniem i wodą
I resztą  żywiołów
Które chowacie
W kruszynach swoich serc.

1 grudnia 2010


środa, 1 grudnia 2010

PIERWSZY ŚNIEG

Dzisiaj
Spadł pierwszy śnieg
We wnętrzu Góry —
Tutaj
Białe jest to
Co niewidzialne:
Chmura, drzewo, dom
Kryjówka w szarym kamieniu;
Tutaj
Śpi sarna, łoś, który znikł
Ale się pojawia
Ptak z ilustracji
Któremu z brzuszka
Zniknęła nazwa —
Tutaj
Pada pierwszy śnieg.
Pochyla się nade mną
Jego wilgotna warga.

Bronna Góra,
29 października 1997

THANATOS


"THANATOS"- ołówek i gwasz
malował Błotniak z Bronnej Góry
 ze względów technicznych reprodukcja ta nie czyni zmowy milczenia przesłaniem, do którego trzeba w Polszcze przywyknąć. Zwróciłem się tedy do właścicielki tego obrazka o udostępnienie go dla przyszłych pokoleń. Boy zerka mi niecierpliwie spod pachy...